Opowiadanie



Prolog

Sanako Yuki siedziała przy swoim biurku i jak na pilną uczennicę przystało, czytała podręcznik. Jej duże zielone oczy wodziły po stronach „Wielkiej Księgi Istot Magicznych”. Od czasu do czasu odgarniała za ucho swe długie kręcone blond włosy wyglądając przez okno na zimowy pejzaż. Dziewczyna miała jasną cerę, którą zawdzięczała trybowi swojego życia. Większość czasu spędzała w domu na doskonaleniu swoich umiejętności 
i robieniu wszystkiego, czego wymagali od niej rodzice.
Jej rodzina należała do grupy społecznej, którą zwali Uczonymi. Byli najbogatszymi ludźmi w miastach. Przyjście na świat, jako jedna z Uczonych, to – zdaniem Sanako – najlepsza rzecz, jaka mogła jej się przydarzyć.
Nawet nie zwróciła uwagi na srebrną tacę, która, jak gdyby nigdy nic wleciała do pokoju i opadła na biurko. Wstała i podeszła do okna. Sypki śnieg, zdmuchiwany z dachu przez wiatr, wyglądał jak tańczące płochliwe duchy, 
a stada czarnych ptaszysk jedynie na moment odwróciły jej uwagę. To, na co czekała, miało nadlecieć z nieba. Zastanawiała się, dlaczego wiadomość od 
L. jeszcze do niej nie dotarła.
L. to tajemniczy mistrz gildii, kryjący twarz pod maską lwa. Krążyły plotki, iż chowa za nią straszną bliznę, pozostałą po walce ze smokiem.
Sanako miała poznać szczegóły swojego pierwszego samodzielnego zadania. Jak na piętnastolatkę była bardzo ambitna. Jej zniecierpliwienie brało się z faktu, iż wykonanie misji miało umożliwić jej zdobycie kolejnego poziomu wtajemniczenia.
Nagle przez szybę wleciał pocztowy sokół i zatrzymał się na oparciu krzesła. Do jego nogi przyczepiono wiadomość. Gdy Sanako ją odwiązała, ptak, nie czekając, odleciał. Po rozwinięciu aktywowała zamieszczony na niej znak za pomocą pieczęci. Po chwili na jej biurku znalazły się plik kartek. Adresowany do niej list i akta kilku osób. Dziewczyna przebiegła wzrokiem po wiadomości i zagłębiła się w jej treść.
Twoim celem jest smok. Parę lat temu zaatakował  wioskę elfów, więc jej mieszkańcy chętnie pomogą ci w schwytaniu go. Wszystko wskazuję na to, że zaatakuje Diamentową Wieżę. Śpiesz się. Zbierz drużynę. Przekazuję ci jej akta.”
PS.: Pamiętaj, nie lekceważ tej bestii, nie jest zwyczajna.”
Myśląc o czekającym ją spotkaniu ze smokiem, poczuła dreszcz. Nie, na pewno go nie zlekceważy. Oczywiście, wiedziała, dlaczego dla L. złapanie smoka jest tak ważne. Odłożywszy list, zaczęła lekturę pierwszych akt 
z brzegu...

Rozdział 1        

Promienie ciepłego wiosennego słońca padały na jego ciemnobrązowe włosy. Znajdował się na niewielkiej prostokątnej arenie. Po lewej stronie ustawiono trybuny, które zajmowało kilkanaście osób.
Grey stał w zbroi stworzonej specjalnie do pojedynków. Była zrobiona z porządnej twardej skóry z wszytymi metalowymi płytkami, które miały za zadanie chronić najwrażliwsze części ciała, jednocześnie nie krępując zanadto ruchów. Na taką zbroję nie mógł sobie pozwolić pierwszy lepszy szermierz. Grey mógł sobie pozwolić na taki komfort, gdyż jego ojciec był jednym z bardziej wpływowych ludzi na dworze króla.
Wtem zjawił się jego przeciwnik - wysoki blondyn o jasnej karnacji. Nosił pancerz podobny do zbroi Greya, z tą różnicą, iż był wykonany z droższych materiałów i gdzieniegdzie zdobiony złotem.
- Witaj, książę Izydorze – krzyknął na powitanie Grey.
- Witam cię Greyu – odpowiedział książę – mniemam, iż jesteś już gotów do pojedynku.
- Jakże by inaczej!
- Więc zaczynajmy – podali sobie dłonie i nawiązali między sobą walkę.
Stali na przeciw siebie z obnażonymi ostrzami mieczy 
i mierzyli się wzrokiem, wyczekując na ruch przeciwnika. Pierwsze uderzenie wyprowadził Grey, zostało jednak z łatwością sparowane, a rywal przystąpił do błyskawicznego kontrataku. Młody szermierz spodziewał się takiej szybkości 
i precyzji po starszym od siebie następcy tronu.
Walka toczyła się swoim rytmem. Grey wymyślał coraz to bardziej skomplikowane kombinacje, lecz na księciu nie robiło to większego wrażenia. Żaden z pojedynkujących się nie wypracował znaczącej przewagi. Odskoczyli od siebie, by odsapnąć i przemyśleć dalszą taktykę walki, nie spuszczając z siebie wzroku. Po chwili ich ostrza znów się skrzyżowały, tym razem jednak na dłużej. Mierzyli się tak, aż niespodziewanie Grey przekrzywił miecz w taki sposób, że klinga przeciwnika zsunęła sie po jego zewnętrznej stronie 
i zatrzymała dopiero na jelcu miecza, nie zagrażając jego osobie. W przeciwieństwie do księcia, który z niedowierzaniem patrzył na ostrze miecza przytknięte do swego gardła.
 
***

Po otrzymaniu gratulacji z powodu wygranej Grey wymienił spostrzeżenia z nauczycielem szermierki. Planował już pójść do domu, gdy zobaczył drobną postać, która mimo bardzo schludnemu ubioru, siedziała na górce z kamieni. Dziewczyna patrzyła na niego.
- Grey, jak mniemam? – zapytała, gdy zbliżył się. Nie czekając na odpowiedź, dodała - Jestem Sanako Jugata Juki. Mam dla ciebie pewną propozycje, która powinna cię zainteresować – powiedziała dziewczyna, wstając.
- Dobrze, ale streszczaj się. Nie mam wiele czasu – Grey spojrzał na nią bez większego zainteresowania. Teraz mógł dokładnie jej się przyjrzeć: drobna, niska – o ponad głowę – skórę miała bladą – pewnie większość czasu spędza w budynkach – pomyślał.
- Chyba nie masz bladego pojęcia, z kim przyszło ci rozmawiać – odezwała się wyniośle.
- A mi się wydaje, że jednak wiem – miał już do czynienia 
z takimi jak ona. Kolejna rozpuszczona i bogata Uczona, która całe dnie spędza w zamkowych komnatach, ucząc się tych swoich zaklęć, a w wolnych chwilach plotkuje z przyjaciółkami o niewiadomo czym – Myślisz, że jesteś wspaniała i każdy marzy, by się z tobą ożenić. Niestety, tak nie jest. Nie będę na ciebie tracił więcej czasu. – Grey wzruszył ramionami i zbierał się do odejścia.
Sanako spiorunowała go spojrzeniem swoich zielonych oczu. Potem wykonała nieokreślony ruch ręką, podwinęła lekko jeden z rękawów koszuli i skierowała otwartą dłoń w stronę kamieni. Tatuaż wymalowany na przegubie jej ręki zaświecił się, a górka zaczęła się ruszać. Grey pomyślał, że to po prostu zwykła telekineza i bez problemu uskoczy przed ewentualnym atakiem, a następnie zbliży się do niej 
i powstrzyma przed kolejnym. Jednak kamienie zaczęły tworzyć sylwetkę potężnego wojownika, większego nawet od stojącego niedźwiedzia, co bardzo go zaskoczyło.
Skoro posiadła tę umiejętności w tak młodym wieku, to oznacza, że źle ją ocenił – pomyślał Grey – nie popełnię znów tego błędu. Musi mieć wysoki poziom, by do pewnego stopnia ożywić skały.
- Nie lubię być ignorowana! – krzyknęła dziewczyna. - Zapewniam, iż moja propozycja na pewno cię zainteresuje.
- No dobrze, tym razem cię wysłucham – wzruszył ramionami Grey.
- Czy słyszałeś kiedyś o smokach?

Rozdział 2

 
Według akt miała jeszcze odnaleźć: Mistrza miecza, Mistrza łuku i panią oficer. Musiała przyznać, że to ciekawa ekipa. Trzeba by zebrać ich w jednym miejscu.
Atak, o którym była mowa w liście L., miał miejsce pewnego dnia, a może i nocy. Nikt naprawę tego nie wie. Cała sytuacja była wyjątkowo tajemnicza. W małej elfiej wiosce, Alfur, pojawił się smok. Te straszliwe stwory nigdy wcześniej nie opuszczały swojej wyspy. Elficka osada została doszczętnie spalona i właściwie niewielu, na chwilę obecną, wiedziało dlaczego.  Ale jej mistrz L. wie, i to dobrze, co stało za tymi wydarzeniami. Podobno dwoje elfich dzieci, obecnie już dorosłych,  przeżyło. By uciec przed smokiem, musieli opuścić wyspę elfów. Przez dziesięć lat mieszkali samotnie w lesie.

***

Pewnego ciepłego ranka elfka Szira postanowiła wyruszyć na polowanie bez wiedzy swojego starszego brata Lolka. Była młodą, wysoką i piękną elfką o długich włosach. Przechadzając się po lesie, wsłuchiwała się w odgłosy przyrody. Tego dnia jednak ciszę coś zmąciło. Usłyszała zupełnie nie pasujący do tego miejsca odgłos końskich kopyt. Odwróciła się w stronę źródła dźwięku i ujrzała kasztanowego rumaka, dosiadanego przez człowieka, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Szirę sparaliżował strach. Bała się ludzi, a ten szarżował prosto na nią. Szybko się ocknęła 
i zaczęła uciekać. Niestety, po kilku krokach potknęła się 
i upadła. Chciała się podnieść, lecz napastnik już był przy niej. Zeskoczywszy z konia, przygniótł ją do ziemi. Krzyczała ze wszystkich sił, póki jej ust nie przysłoniła brudna ręka oprawcy. Rozejrzała się w poszukiwaniu brata. Jednakże Lolek nie mógł jej usłyszeć, a nawet jeżeli, to i tak nie przybyłby na czas. Poczuła, jak napastnik krępuje jej ręce 
i nogi, a oczy i usta zakrywa grubą tkaniną. 
Tymczasem niedalekim traktem jechał właśnie Zekeros, najemnik odziany od stóp po sam czubek głowy  w zbroję. Nie lubił  podróżować traktem, znacznie lepiej czuł się w mieście, gdzie zawsze było dużo do roboty. Niestety, jego ostatnie zadanie wymagało wyjazdu poza miasto. 
W zasadzie nie było to cudze zamówienie na uśmiercenie kogoś, a sprawa osobista. Tak się składało, że szukał zemsty na grupie bandytów.
Wracając z dopiero co wykonanego zlecenia, usłyszał nagle krzyk dochodzący z lasu. Dziewczęcy krzyk. Nie przejąłby się nim zbytnio – ponieważ rozboje na traktach to nic nowego – gdyby nie usłyszał znajomego mu głosu jednego z rozbójników. Jednego z tych, których szukał. Rozbójnika, który najpierw, podając się za podróżnika, upił go, a potem okradł.
Zsiadł z konia i wszedł w gęstwinę obok drogi. Mimo ciężkiego pancerza poruszał się bardzo szybko. Dobył swój oburęczny miecz z czerwonej stali i wskoczył w sam środek małego obozowiska bandytów, gdzie zobaczył związaną dziewczynę. Ale uwagę skupił na rzezimieszku, który go okradł, spojrzał na niego surowo, po czym wykrzyknął:
- Hahaha! Myślałeś, że mi zwiejesz, śmieciu! Teraz nie tylko zabiorę moje złoto, a ciebie...hmm…. przywiążę do drzewa nago wraz z twoją bandą.
 Na co odkrzyknął mu bandzior:
 - Ha! Myślisz, że dasz radę nam trzem? - po czym rzucił się na najemnika, lecz ten zrobił unik i uderzył go mocno 
w tył głowy rękojeścią swego miecza, drugi zaatakował 
z mniejszą chęcią… Chciał go uderzyć z boku, lecz najemnik, zauważywszy ruch, odskoczył i uderzył go mocno w brzuch, trzeci oprych, przestraszony, padł na ziemię. Chciał uciec, lecz Zekeros złapał go za włosy i uderzył prosto w nos, przez co ten upadł na ziemię. Po związaniu oprychów spojrzał na nich, a potem na związaną, roześmiał się i powiedział:
- A, zapomniałbym, jeśli pozwolicie, to wezmę sobie dziewczynę…. A tak, wybacz, wy nie macie nic do gadania. - Po czym znowu się roześmiał, zabrał swoje złoto i schował oręż. Odwrócił się w stronę dziewczyny. Rozwiązał jej więzy na rękach oraz tkaninę, która przysłaniała jej oczy. Zrozumiał, że zemdlała. Najemnik ułożył  ją na koniu, po czym rzekł do siebie:
 - Hmm... Niedaleko powinna być karczma, chyba będę musiał się tam zatrzymać.
Wtem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, nie bandytów czy elfki. Odwrócił się raptownie i rozejrzał uważnie, ale nikogo nie dostrzegł. Złapał za lejce i ruszył w stronę karczmy. Pod wieczór dotarł do celu, wynajął pokój i ułożył nieprzytomną na łóżku.
Wówczas odkrył coś ciekawego, co bardzo go zdumiało. Dziewczyna miała bowiem spiczaste uszy, co oznaczało, iż jest elfem. Pierwszy raz w życiu widział elfa. Niewiele o nich również słyszał. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie ma do czynienia z elfią księżniczką, czy kimś podobnym, kto byłby dużo wart.
Wiedział jednak, że w tym stanie, bogata czy biedna, nie jest dla niego zupełnie bezużyteczna. Już miał iść po medyka, gdy usłyszał jakby cichy jęk i westchnięcie. Okazało się, że dziewczyna odzyskała przytomność. Gdy otworzyła oczy, Zekeros odezwał się:
- Widzę, że się obudziłaś.
Ona jednak nie odezwała się ani słowem.
–          Jestem Zekeros, a jak zwą ciebie?
–          Jestem Szira – odpowiedziała. - Ty nie jesteś jednym z tych, co mnie porwali, prawda?
–          Oczywiście, że nie. Nie musisz się już o nich martwić. Miło mi cię poznać Sziro. Gdzie mieszkasz?
–          W lesie.
–          Mieszkasz w lesie, powiadasz.... Wy elfy zawsze żyjecie tak blisko z naturą i to tak same ... bo my ludzie żyjemy raczej w miastach ...  wiesz, w grupie raźniej.
–                   Kiedyś mieszkałam gdzie indziej, w pewnej wiosce elfów, ale mój dom zaatakował smok.
Lollek  przyuczał ją, by nie rozmawiać z obcymi, ale w sumie Zekeros zdawał się być godny zaufania. W końcu wszystko wskazywało na to, że uratował jej życie. Zekeros nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Smok powiadasz? Przecież one dawno wyginęły. – Zekeros nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Nie wierzysz mi? – zapytała.
- Jak jakiegoś spotkam, to uwierzę… -  W tej samej chwili oboje zaczęli się śmiać.
- A ty, skąd pochodzisz?
- Nieważne… - jego twarz trochę spochmurniała. – Dobra, koniec gadania, muszę ma moment wyjść.
- Gdzie jesteśmy?
–          Zabrałem cię do karczmy, abyśmy tu odpoczęli. Potem odprowadzę cię do twojego lasu.- Dał jej klucz. - Ty będziesz odpoczywać tutaj, a ja na dole.

***

Gdy Lollek obudził się, nie mógł znaleźć swojej siostry. Pomyślał, że poszła na polowanie. Jego spostrzeżenia okazały się słuszne, gdyż nie było jej łuku. Nagle usłyszał krzyk. Bez zastanowienia ruszył w kierunku, z którego dochodził. Po kilku godzinach ujrzał jeźdźca. Nie był to zwyczajny rycerz, gdyż nie miał żadnego herbu. Śledził go trzy dni. Dotarł za nim do karczmy stojącej przy głównym trakcie.

Rozdział 3
 
 
Karczma była stara, drewniana, ze słomianym dachem. Panował w niej tłok i zgiełk. Przy ostatnim wolnym stoliku siedziała samotnie białowłosa pani oficer Kappa, ubrana w zwiewną granatową koszule i ciężki skórzany pas z pochwą, w której trzymała miecz. Swym niebieskim okiem rozglądała się. Na drugim oku miała ciemną opaskę, która nadawała jej groźny wygląd. Krążyły pogłoski, że ukrywa za nią ranę po walce z królem krasnoludów. Inni twierdzili, że posiada w tym oku pewne nadprzyrodzone moce.
Obecnie samotnie zwalczała depresję. Tylu ludzi, tylu zginęło... A ona uciekła. Jak tchórz. Na taką hańbę było tylko jedno lekarstwo – takie, które zamieniało ból duszy w ból głowy.
Połowę życia spędziła w wojsku. A co z jej dzieciństwem? Elfia rodzina - matka, ojciec, rodzeństwo – tak naprawdę nie miała z nimi nic wspólnego. W Kappie płynęła inna krew, krew człowieka. Domniemana matka pewnie znalazła ją w lesie i przygarnęła. Nie byłoby to dziwne, bo kobieta była istnym wcieleniem dobra. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś, co ich rozdzieliło. To było coś niepozornego, nieznane jej miejsce, brama, mnóstwo kolorów i żal, żal, że przeszła przez most.
Ale to już przeszłość. Teraz jest tutaj, wśród ludzi, a swojej rodziny już pewnie nigdy nie zobaczy.
Było strasznie głośno. Krzyki, rozmowy, dźwięk szkła, brzdęk zbroi... Zbroi? Kappa podniosła wzrok i ujrzała przysiadającego się do niej mężczyznę. Uciekła wzrokiem do szklanki. Pewnie się pomylił. Poczekała jeszcze chwilę... Nie, on chyba naprawdę zamierza tu siedzieć. Zmierzyła go wzrokiem i zauważyła przy nim ciężki, zdobiony miecz.
- Ładny sprzęt... – rzuciła.
- Dzięki – uśmiechnął się – Jestem Zekeros.
- Kappa. Szkoda, żeby tak się marnował. Idź i zrób z niego użytek, będę wdzięczna. – rzuciła złośliwie. Z twarzy miecznika natychmiast zniknął uśmiech.
- Jeśli chcesz, to mogę zrobić z niego użytek nawet teraz.
Obie postacie mierzyły się wzrokiem z nienawiścią w oczach. Nagle na twarzy pani oficer pojawił się złośliwy grymas.
- Czyżby?- powiedziała.
Był tak złośliwy, że …….


Najemnik w nagłym gniewie przeciął stół, przy którym siedział. Białowłosa, która już prawie poczuła na sobie ostrze mężczyzny, instynktownie zrobiła trzy salta do tyłu. Teraz wojownicy stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Stworzyli krąg, wokół którego stąpali, czekając na ruch przeciwnika. Kto zaatakuje pierwszy?
W karczmie zapanowała śmiertelna cisza, którą ostatecznie przerwał atak wojskowej. Zekeros zatrzymał jej miecz i sam zrobił zamach na kobietę – miecz poszybował w górę – miał trafić w głowę Kappy. Ta jednak odskoczyła w bok, a ostrze wbiło się w podłogę. Wojowniczka skoczyła na miecz i wzniosła się w powietrze razem ze swoją bronią.
Zekeros wykonał mocne cięcie, od którego jego przeciwniczka straciła równowagę i upadła na ziemię. Upadając, wbiła paznokcie w ziemię, wyrywając przy tym z podłogi kawałek drewna. Rzuciła nim w niego, ale uchylił się. Zajęty unikiem nie zauważył, że Kappa zbliżyła się do niego i przez to nie uniknął potraktowania mocnym kopniakiem.
Ranny stracił równowagę i upadł. Białowłosa, która również zraniła się przy upadku, odeszła kilka metrów do tyłu. W tym czasie Zekeros wstał. Przeciwnicy ruszyli na siebie, ich miecze znów się skrzyżowały. Było to jednak bezcelowe. W jednej chwili oboje obrócili się o sto osiemdziesiąt stopni i znów powtórzyli atak.
Zmęczeni, lecz zdeterminowani, włożyli wszystkie swe siły w następny atak, który przerwało pojedyncze klaśnięcie dłoni. Ich spojrzenia zwróciły się ku młodej dziewczynie o jasnych włosach i mlecznej skórze, która stanęła tuż obok. Ta osoba – jak można było sądzić po stroju – z rodu Uczonych, weszła do karczmy niezauważona. W ciszy, która nagle nastała, dało się słyszeć przelatującą muchę. Pojedyncze klaśnięcie drobnej osóbki sprawiło, że ich miecze opadły na podłogę i stracili całą chęć do walki. Blondynka uśmiechnęła się, a oni oboje popatrzyli na nią ze dziwieniem. Tajemnicza postać zwróciła się do nich charyzmatycznym głosem, niczym zawodowy krytyk:
– Piękna walka. Co za choreografia i wola walki.
– Kim ty jesteś? - spytał Zekeros, próbując się poruszyć. Odkrył jednak, że całe ciało prócz głowy jest zupełnie jak z kamienia.
– Sanako Yuki. Przepraszam, że was unieruchomiłam, ale nie zależy mi, byście się pozabijali. Musiałam przerwać tą dziecinną potyczkę.
Dziwną atmosferę przerwał trzask drzwi, w których stanął wysoki elf. Zaczął przeczesywać karczmę wzrokiem … Jego spojrzenie zatrzymało się na Zekerosie. Podniósł łuk i naciągnął cięciwę. Już chciał ją puścić, gdy wszyscy usłyszeli krzyk Sziry:
-Nie!
Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę elfki stojącej na schodach. Lollek odezwał się:
-Szira, to nie on cię porwał?
-Nie, to nie on. Zekeros mnie uratował.
-To prawda- rzekł Zekeros
-Przepraszam, że chciałem cię zabić. Jestem ci wdzięczny za pomoc okazaną mojej siostrze.
-Och, ja się nie gniewam – mężczyzna zdawał się być nieporuszony faktem, że ktoś groził mu śmiercią.
-Koniec gadki! Powiedzcie, o co tu chodzi?- spytała Kappa
Zekeros schował miecz i ruszył ku wyjściu. Nagle zatrzymała go Sanak i oznajmiła:
– Mam dla was propozycję nie do odrzucenia.
– Zaraz... Wyglądasz znajomo – zwróciła się Szira do Kappy.
– Szira?! - szepnęła Kappa. - Lollek?!
– Kappa?! - krzyknęło elfie rodzeństwo, rozpoznając w pani oficer starą znajomą, przyjaciółkę z dzieciństwa.
„O! to wy się znacie?” - te pytanie wyrażały właśnie oczy Zekerosa, jedyna część ciała, która była widoczna spod ciężkiej zbroi.
Trójka, która właśnie się rozpoznała, stała obecnie zszokowana, nie spuszczając z siebie oczu. Zapadła zupełna cisza, którą próbowała przerwać Sanako.
– To urocze, że po tylu latach wciąż się pamiętacie, ale na pogawędki będziecie mieli czas później... – powiedziała, dając jasno do zrozumienia, że ta scena jej nie wzrusza. Jednak słowa dziewczyny jakby do nich nie dotarły.
– Myślałam, że zginęliście – powiedziała Kappa.
– A ty odeszłaś przy pierwszej okazji, gdy otworzyło się przejście – przypomniał Lollek. Trudno powiedzieć, czy zrobił to z wyrzutem, czy w nadziei, że przyjaciółka zaprzeczy.
– Gdy próbowałam wrócić, okazało się, że po wiosce nic nie zostało, i że podobno nikt nie przeżył.
– Tak się składa, że właśnie o tym chciałam z wami porozmawiać. – Wtrąciła Uczona.
– Do czego zmierzasz ? - zainteresował się Elf.
– Wiem, kto jest odpowiedzialny za rzeź i śmierć waszych bliskich oraz utratę dachu nad głową, konieczność ucieczki i tułania się...
– Słyszałam, że to był...- Zaczęła Kappa niepewnie. Tyle plotek krążyło wokół tego wydarzenia. W końcu wioska była zupełnie odcięta od świata.
– To był Smok – dokończyła Sanako. - A ja wiem który i potrafię wam go wskazać, byście mogli dokonać na nim zemsty. Ta bezlitosna, ziejąca ogniem bestia, która doszczętnie zniszczyła waszą wioskę, jest nadal na wolności i kręci się w okolicy, siejąc spustoszenie. Władzę nie są w stanie sobie z nim poradzić, ale taka drużyna jak wy, jest wprost stworzona do tego zadania. Do zabicia smoka.
– Jupi..- powiedział Zekeros bez cienia wesołości. - Mam pokonać bestię, bo mała dziewczynka mnie prosi. Już się palę do walki – dodał bez entuzjazmu.
– Wspominałam o nagrodzie pieniężnej?
– Hym... Mów dalej. Pokonać bestię dla kasy, brzmi lepiej.
– Każde z was jest najlepsze w tym, co robi. Chwilowo jesteście bezrobotni i szukacie wrażeń lub zemsty na smoku, prawda? Zaprowadzę was do smoka, a w zamian mój Mistrz będzie mógł zrobić co zechce z tym, co z bestii zostanie.
– Rozumiem, że wy, Uczeni, lubicie bawić się zwłokami?
– Może usiądźmy, a spróbuję wyjaśnić wam, co się da.
 

Rozdział 4


Zajmując ławy w opustoszałej po walce karczmie, nie przypuszczali nawet, że od początku są obserwowani przez kogoś czającego się przy drzwiach na zaplecze. Tymczasem w kuchni, jak co dzień, jadła właśnie obiad dziewczyna ubrana w zieloną tunikę.
– Co to za hałasy?- spytała z pełną buzią szaroskórą mroczną elfkę, która obserwowała salę.
– Bitwa z udziałem łowców – odpowiedziała .
– Jakich łowców? - dopytywała się jedząca.
– Wygląda na to, Drago, że przyszli, by cię zabić.
Z sali dobiegł je głos Zekerosa.
- To kiedy będziemy mogli się zmierzyć z gadziną i ile za to dostaniemy?
Dziewczyna nazwana Drago z gniewem odsunęła miskę i wstała od stołu. Cicho podeszła do tylnych drzwi i wyszła. Rozpędziwszy, jeszcze biegnąc, przemieniła się w smoka i wzbiła w powietrze.
Łomot olbrzymich skrzydeł wstrząsnął całą karczmą i nawet gdy się oddalił, słyszeli wyraźnie go. Odżyły wspomnienia nocy, w której spłonęła ich wioska. Naraz rozległ się ryk. Właśnie te dźwięki przekonały Zekerosa, Sanako, Szire, Kappe i Lollka do wyjścia na zewnątrz i dobycia broni.
Smok rzucił się na nich, uważnie obserwując każdy ruch i oceniając uzbrojenie. Tymczasem oni wpatrywali się w przeciwnika równie intensywnie. Ze zgrozą zauważyli, że olbrzymi jak dom zwierz pikuje na nich z wielkim zielonym pyskiem wypełnionym ostrymi jak brzytwy zębami.
Po kolejnym ryku bestia zionęła ogniem, a drużyna rozpierzchła się na boki.
– Tak jest! Uciekajcie! Jestem niezwyciężonym smokiem! Nie macie ze mną szans! – przemówił gigantyczny zielony gad.
Szybko jednak okazało się, że nie była to ucieczka, tylko taktyczny odwrót. Lollek, wytrawny strzelec, pierwszy wypuścił serię strzał. Celował w oczy, ale smok szybko poruszył szyją i zamachną się na niego ogonem. Elf zeskoczył z drzewa, na którym się dotąd ukrywał. Gdy tylko udało mu się bezpiecznie wylądować na trawie, ponownie napiął łuk. Mimo zmęczenia niedawną walką lekko zamroczona Kappy oraz niegroźne ranny Zekeros wypadli zza drzew z mieczami w dłoniach i ponownie zaatakowali smoka, po czym znów odskoczyli na boki, by uniknąć ognia. Z bezpiecznej odległości przyjrzeli się brzuchowi bestii, który atakowali. Nie zauważyli nawet najmniejszej ranki. Nie spodziewali się, że tak trudno jest przedrzeć się przez grubą smoczą skórę. Szira, tak jak brat, zasypywała przeciwnika gradem strzał z typowego dla młodych elfek, lekko zakrzywionego łuku.
W następnej rundzie dziewczyna próbowała odciągnąć uwagę bestii, ale bezskutecznie, gdyż cały czas miał oko na Lollka i Zekerosa. Sanako została zupełnie zignorowana. Nikt nie zakłócał jej rysowania kręgów wokół pola bitwy i nucania zaklęć. Jednak, gdy usiadła na ziemi po turecku, Zekeros uznał to za przesadę.
– Pomóż jakoś tym swoim hokus-pokus albo uciekaj z pola bitwy, by się schować – wykrzyknął. Gdy ta, nie zwróciwszy na niego uwagi, nadal coś nuciła pod nosem, wzruszył ramionami i mruknął. - Małolata.
Smok zbierał się, by kolejny raz zionąć na Zekerosa, gdy nagle zauważył, bardziej poczuł niż zobaczył, znaki wokół siebie przesiąknięte magią i nabierające mocy. Sanako potrzebowała czasu, ale teraz była już gotowa.
- Teraz się odsuńcie, bo przerwiecie zaklęcie.
Z czasem wszyscy zauważyli, że coś się dzieje. Gad przestał ziać ogniem. Z początku wyglądało to tak, jakby miał migrenę. W końcu w ostatniej próbie walki z niewidzialnym wrogiem uniósł pysk i wyprężył się jak struna. Wówczas do akcji wkroczył młody chłopak, który pojawił się na koniu nie wiadomo skąd. Nie bacząc na nic, wjechał na pole bitwy. Kopyta jego konia rozmazały magiczne kręgi, a on sam rzucił w smoka mieczem, przełamując na dobre zaklęcie.
W skutek tego bestia splunęła ogniem, podpalając karczmę. Ze środka wybiegli nieliczni zdezorientowani ludzie. Trudno było o dostateczną ilość wody, by próbować cokolwiek ugasić. Właścicielowi karczmy pozostało tylko ratować dobytek, wynosząc co się da na zewnątrz.


Rozdział 5

– Mogę wiedzieć, kim ty jesteś ? – spytała rozdrażniona Kappa, łapiąc przybysza za koszulę, i unosząc nad ziemię.
– To jest Grey. Jest częścią naszej drużyny. Miał do nas dołączyć, choć nieco inaczej to sobie wyobrażałam. – odpowiedziała za chłopaka Szira, po czym zwróciła się do niego. – Wiesz, że przerwałeś zaklęcie.
– Jakie niby zaklęcie? Jeszcze chwila, a by wszystko spalił na popiół.
– Oczywiście !- krzyknęła Kappa. - a ty jeden wystraszyłeś go swoją potęgą, czego nasza grupa wcześniej nie była w stanie zrobić? Bohaterze! – rzuciła z sarkazmem.
– Zraniłem go – powiedział Grey absolutnie tego pewny.
– Twój miecz odbił się od niego. Możesz go sobie szukać w trawie obok strzał Lollka i Sziry.
Elf był załamany, nie mój uwierzyć w to, że jego strzały okazały się bezradne w starciu z bestią. A może gdyby zatruć ich groty? Jego siostra tymczasem opatrywała Zekerosa, który poobijany siedział pod drzewem i z uporem odmawiał ściągnięcia lekko miejscami wygiętej zbroi.
– Sam dam radę – upierał się najemnik.
Grey, przyjrzawszy się im, ponownie spojrzał w oczy wściekłej Kappy.
– Zraniłem go – powtórzył - na pewno.
– On był mój! - Kappa traciła panowanie nad sobą. To był dla niej wyjątkowo nieudany dzień. - Ja miałam go zabić w imieniu wszystkich, których spalił w mojej wiosce, a przez ciebie uciekł.
– Uspokójmy się – zaproponowała Sanako. – Kłótnia nic tu nie pomoże.
– Nie wierzycie mi? - dopytywał się chłopiec, którego Kappa wreszcie puściła. - Mam wam udowodnić? Założę się, że na mojej klindze jest krew.
Tymczasem nad ich głowami zebrały się deszczowe chmury.
– Powodzenia w poszukiwaniach dowodów – rzuciła przez ramię Sanako.
– Wszystko byłoby dobrze, gdybyście słuchali wodza – powiedział Zekeros.
– Co ja poradzę, że nikt mnie nie słucha. - Sanako wzruszyła ramionami.
– Miałem na myśli siebie.
– Więc jaki masz pomysł, wodzu? - zapytał Lollek, któremu na moment poprawił się humor, choć nadal był przybity przegraną.
– Napić się? - Zekeros nie był pewny. Co innego można robić po bitwie ze smokiem, która się przeżyło.
– Ja bym proponowała znaleźć suche miejsce na nocleg. - Gdy Sanako to mówiła zaczęło padać. - A z rana wyruszyć w pościg za smokiem.


Wspólnymi siłami udało im się sprawnie zorganizować kilka szałasów. Elfy okazały się mieć w tym sporą praktykę i talent. Zekeros właśnie sobie przypomniał, że cały jego dobytek znajdował się w karczmie, która niedawno doszczętnie spłonęła. To, co nie spłonęło, prawdopodobnie już rozkradziono.
– Jakby nie mogło padać kwadrans wcześniej – marudził.
Teraz nie miał wyboru. Musiał podjąć się misji zabicia smoka, by zarobić na życie.
Kappa, Lollek i Szira wspominali wspólne dzieciństwo w bezpiecznej, sielskiej wiosce elfów. Przypominali sobie swoje przygody z tamtego okresu, zabawy, bliskich oraz znajomych. Kappa opowiedziała im o swej służbie wojskowej, ale na razie wolała nie wspominać, jakie okoliczności sprowadziły ją do karczmy. Elfie rodzeństwo tymczasem opowiedziało jej o tym, jak radzili sobie w lesie, walczyli o przetrwanie i jak chowali się przed ludźmi, którzy nienawidzili elfów i wszelkiego rodzaju istot magicznych. Często wzdychali za swoją fantastyczną utopią, w której się wychowali.

Towarzystwo nieprędko poszło spać, ale ognisko jeszcze się tliło, gdy Grey po kryjomu opuścił obóz. Skradał się pomiędzy towarzyszami, którzy na jego szczęście mieli kamienny sen. Na szczęście, bo po drodze nie omieszkał przypadkiem stanąć na suchej gałązce i wpaść na stertę prowizorycznych naczyń, z których jedli kolację. Słowem - spowodować hałas na wiele niezamierzonych sposobów - nim dotarł pomiędzy drzewa. Szedł przed siebie z postanowieniem odnalezienia smoka. Deszcze nie zmył jeszcze wszystkich znaków, choć miecz, który odnalazł w trawie, nie nosił już śladów smoczej krwi.
Znajdzie go i załatwi sam. Wszyscy zobaczą, że to on ma rację.
Podróżował całą noc, aż dotarł do domku w górach. Wyglądał on bardzo niepozornie i choć ślady wyraźnie prowadziły w tę stronę, Grey pomyślał, że smok tylko tędy przelatywał. Nie odważył się jednak podejść do domku. Znajdował się na zbyt odsłoniętym terenie. Jeśli smok ma wysoko położony punkt obserwacyjny, z pewnością go wypatrzy. Czaił się więc w krzakach, wypatrując jakiś śladów, gdy nagle ktoś go ogłuszył, uderzając czymś twardym w głowę, niehonorowo, bo z zaskoczenia i czając się za plecami. Co dziwne, Grey nie usłyszał nawet szmeru skradania czy oddechu, mimo że napastnik stał kilka kroków za nim. Chłopak padł nieprzytomny. Ostatnim, co widział, była para szpiczastych uszu wystających spod długich jasnych włosów.

11 komentarzy:

  1. Ja mam już prolog, ale będziemy musieli go jeszcze wspólnie ze wszystkimi dopracować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasz korektor: Pani Barbara Woźniak. Składamy podziękowania. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wilczyca131513:15

    Ciekawe opowiadanie. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu, chociaż, nie obraźcie się, przytłacza mnie ten ogrom postaci które wprowadziliście w tak krótkim czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaci jest dużo bo każdy z nas stworzył jedną. Każdy członek ten drużyny jest awatarem osób które założyły ten klub. Dlatego nas dużo ;)

      Usuń
    2. A no i każdy z nas coś do tego opowiadania wniósł, co wcale nie było łatwe.

      Usuń
  4. wilczyca131519:15

    Chodziło mi, że tak dużo ich wprowadzono za jednym zamachem- bo nawet się trochę zgubiłam kto jest kim.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma czasu się cackać. To ma być krótkie, a jeszcze nie wszystkie postacie zostały przedstawione.
    Sanako

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale ostro Sanako! :) No wiesz co ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem pod wrażeniem, choć trzeba tu i ówdzie dopracować. Sam pomysł jest bardzo dobry! Myślę, że to opowiadanie przekształci się w powieść, czego z całego serca życzę.

    OdpowiedzUsuń
  8. A mi się podoba bardzo ciekawe.

    OdpowiedzUsuń