niedziela, 25 czerwca 2017

W czwartek, podczas zakończenia roku szkolnego pożegnaliśmy ostatnich aktywnych klubowiczów "Reptona". 
Zapraszamy do czytania naszego opowiadania i dzielenia się uwagami.
Wszystkim dziękuję za współpracę. I tak się żegnamy.
Leona 

piątek, 9 czerwca 2017

Nasze opowiadanie "Trzy światy".
trochę dwukolorowe :) Mamy już drugą część. 
Powstało dzięki twórczości Villemo, Petry i Custosa. Leona też coś wtrąciła:)



Prolog
Sanako Juki siedziała przy swoim biurku i, jak na pilną uczennicę przystało, czytała podręcznik. Jej duże zielone oczy wodziły po stronach  „Wielkiej Księgi Istot Magicznych”. Od czasu do czasu odgarniała za ucho swe długie, kręcone blond włosy i wyglądała przez okno na zimowy pejzaż. Dziewczyna miała jasną cerę, którą zawdzięczała trybowi życia. Większość czasu spędzała w domu na doskonaleniu swoich umiejętności i robieniu wszystkiego, czego wymagali od niej rodzice.
Jej rodzina należała do grupy społecznej zwanej Uczonymi. Byli najbogatszymi ludźmi w miastach. Przyjście na świat, jako jedna z Uczonych, to – zdaniem Sanako – najlepsza rzecz, jaka mogła jej się przydarzyć.
Nawet nie zwróciła uwagi na srebrną tacę, która, jak gdyby nigdy nic wleciała do pokoju i opadła na biurko. Wstała i podeszła do okna. Sypki śnieg, zdmuchiwany z dachu przez wiatr, wyglądał jak tańczące płochliwe duchy, 
a stada czarnych ptaszysk jedynie na moment odwróciły jej uwagę. To, na co czekała, miało nadlecieć z nieba. Zastanawiała się, dlaczego wiadomość od 
L. jeszcze do niej nie dotarła.
L. to tajemniczy mistrz gildii, kryjący twarz pod maską lwa. Krążyły plotki, iż chowa za nią straszną bliznę, pozostałą po walce ze smokiem. Sanako miała poznać szczegóły swojego pierwszego samodzielnego zadania. Jak na piętnastolatkę była bardzo ambitna. Jej zniecierpliwienie brało się z faktu, iż wykonanie misji miało umożliwić jej zdobycie kolejnego poziomu wtajemniczenia.
Nagle przez szybę wleciał pocztowy sokół i zatrzymał się na oparciu krzesła. Do jego nogi przyczepiono wiadomość. Gdy Sanako ją odwiązała, ptak, nie czekając, odleciał. Po rozwinięciu aktywowała zamieszczony na niej znak za pomocą pieczęci. Po chwili na biurku znalazł się plik kartek. Adresowany do niej list i akta kilku osób. Dziewczyna przebiegła wzrokiem po wiadomości i zagłębiła się w jej treść.
Twoim celem jest smok. Parę lat temu zaatakował  wioskę elfów, więc jej mieszkańcy chętnie pomogą ci w schwytaniu go. Wszystko wskazuję na to, że zaatakuje Diamentową Wieżę. Śpiesz się. Zbierz drużynę. Przekazuję ci jej akta.”
PS.: Pamiętaj, nie lekceważ tej bestii, nie jest zwyczajna.”
Myśląc o czekającym ją spotkaniu ze smokiem, poczuła dreszcz. Nie, na pewno go nie zlekceważy. Oczywiście, wiedziała, dlaczego dla L. złapanie smoka jest tak ważne. Odłożywszy list, zaczęła lekturę pierwszych akt z brzegu...

Rozdział 1

Promienie ciepłego wiosennego słońca padały na jego ciemnobrązowe włosy. Znajdował się na niewielkiej prostokątnej arenie. Po lewej stronie ustawiono trybuny, które zajmowało kilkanaście osób. Grey stał w zbroi stworzonej specjalnie do pojedynków. Była zrobiona z porządnej twardej skóry z wszytymi metalowymi płytkami, które miały za zadanie chronić najwrażliwsze części ciała, jednocześnie nie krępując zanadto ruchów. Na taką zbroję nie mógł sobie pozwolić pierwszy lepszy szermierz. Grey mógł kupić taki komfort, gdyż jego ojciec był jednym z bardziej wpływowych ludzi na dworze króla.
Wtem zjawił się jego przeciwnik – wysoki blondyn o jasnej karnacji. Nosił pancerz podobny do zbroi Greya, z tą różnicą, iż był wykonany z droższych materiałów i gdzieniegdzie zdobiony złotem. 
- Witaj, książę Izydorze – krzyknął na powitanie Grey.
- Witam cię Greyu – odpowiedział książę – mniemam, iż jesteś już gotów do pojedynku.
- Jakże by inaczej!
- Więc zaczynajmy – podali sobie dłonie. Stali na przeciw siebie z obnażonymi ostrzami mieczy i mierzyli się wzrokiem, wyczekując na ruch przeciwnika. Pierwsze uderzenie wyprowadził Grey, zostało jednak z łatwością sparowane, a rywal przystąpił do błyskawicznego kontrataku. Młody szermierz spodziewał się takiej szybkości i precyzji po starszym od siebie następcy tronu. Walka toczyła się swoim rytmem. Grey wymyślał coraz to bardziej skomplikowane kombinacje, lecz na księciu nie robiło to większego wrażenia. Żaden z pojedynkujących się nie wypracował znaczącej przewagi. Odskoczyli od siebie, by odsapnąć i przemyśleć dalszą taktykę walki, nie spuszczając z siebie wzroku. Po chwili ich ostrza znów się skrzyżowały, tym razem jednak na dłużej. Mierzyli się tak, aż niespodziewanie Grey przekrzywił miecz w taki sposób, że klinga przeciwnika zsunęła sie po jego zewnętrznej stronie i zatrzymała dopiero na jelcu miecza, nie zagrażając jego osobie. W przeciwieństwie do księcia, który z niedowierzaniem patrzył na ostrze miecza przytknięte do swego gardła.

                                                          ***

Po otrzymaniu gratulacji z powodu wygranej Grey wymienił spostrzeżenia z nauczycielem szermierki. Planował już pójść do domu, gdy zobaczył drobną postać, która mimo bardzo schludnemu ubioru, siedziała na górce z kamieni. Dziewczyna patrzyła na niego.
- Grey, jak mniemam? – zapytała, gdy zbliżył się. Nie czekając na odpowiedź, dodała:
 - Jestem Sanako Jugata Juki. Mam dla ciebie pewną propozycje, która powinna cię zainteresować – powiedziała dziewczyna, wstając.
- Dobrze, ale streszczaj się. Nie mam wiele czasu – Grey spojrzał na nią bez większego zainteresowania. Teraz mógł dokładnie jej się przyjrzeć: drobna, niższa (o ponad głowę), skórę miała bladą – pewnie większość czasu spędza w budynkach – pomyślał.
- Chyba nie masz bladego pojęcia, z kim przyszło ci rozmawiać – odezwała się wyniośle.
- A mi się wydaje, że jednak wiem – miał już do czynienia z takimi jak ona. Kolejna rozpuszczona i bogata Uczona, która całe dnie spędza w zamkowych komnatach, ucząc się tych swoich zaklęć, a w wolnych chwilach plotkuje z przyjaciółkami o niewiadomo czym – Myślisz, że jesteś wspaniała i każdy marzy, by się z tobą ożenić. Niestety, tak nie jest. Nie będę na ciebie tracił więcej czasu – Grey wzruszył ramionami i zbierał się do odejścia.
Sanako spiorunowała go spojrzeniem swoich zielonych oczu. Potem wykonała nieokreślony ruch ręką, podwinęła lekko jeden z rękawów koszuli i skierowała otwartą dłoń w stronę kamieni. Tatuaż wymalowany na przegubie jej ręki zaświecił się, a górka zaczęła się ruszać. Grey pomyślał, że to po prostu zwykła telekineza i bez problemu uskoczy przed ewentualnym atakiem, a następnie zbliży się do niej i powstrzyma przed kolejnym. Jednak kamienie zaczęły tworzyć sylwetkę potężnego wojownika, większego nawet od stojącego niedźwiedzia, co bardzo go zaskoczyło. Skoro posiadła tę umiejętności w tak młodym wieku, to oznacza, że źle ją ocenił – pomyślał Grey – nie popełnię znów tego błędu. Musi mieć wysoki poziom, by do pewnego stopnia ożywić skały.
- Nie lubię być ignorowana! – krzyknęła dziewczyna. Zapewniam, iż moja propozycja na pewno cię zainteresuje.
- No dobrze, tym razem cię wysłucham – wzruszył ramionami Grey.
- Czy słyszałeś kiedyś o smokach?





Rozdział 2

Według akt miała jeszcze odnaleźć: Mistrza miecza, Mistrza łuku i panią oficer. Musiała przyznać, że to ciekawa ekipa. Trzeba by zebrać ich w jednym miejscu.
Atak, o którym była mowa w liście L. miał miejsce pewnego dnia, a może i nocy. Nikt naprawę tego nie wie. Cała sytuacja była wyjątkowo tajemnicza. W małej elfiej wiosce, Alfur, pojawił się smok. Te straszliwe stwory nigdy wcześniej nie opuszczały swojej wyspy. Elficka osada została doszczętnie spalona i właściwie niewielu, na chwilę obecną, wiedziało dlaczego.  Ale jej mistrz L. wie, i to dobrze, co stało za tymi wydarzeniami. Podobno dwoje elfich dzieci, obecnie już dorosłych,  przeżyło. By uciec przed smokiem, musieli opuścić wyspę elfów. Przez dziesięć lat mieszkali samotnie w lesie.

***

Pewnego ciepłego ranka elfka Szira postanowiła wyruszyć na polowanie bez wiedzy swojego starszego brata Lollka. Była młodą, wysoką i piękną elfką o długich włosach. Przechadzając się po lesie, wsłuchiwała się w odgłosy przyrody. Tego dnia jednak ciszę coś zmąciło. Usłyszała zupełnie nie pasujący do tego miejsca odgłos końskich kopyt. Odwróciła się w stronę źródła dźwięku i ujrzała kasztanowego rumaka, dosiadanego przez człowieka, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Szirę sparaliżował strach. Bała się ludzi, a ten szarżował prosto na nią. Szybko się ocknęła i zaczęła uciekać. Niestety, po kilku krokach potknęła się i upadła. Chciała się podnieść, lecz napastnik już był przy niej. Zeskoczywszy z konia, przygniótł ją do ziemi. Krzyczała ze wszystkich sił, póki jej ust nie przysłoniła brudna ręka oprawcy. Rozejrzała się w poszukiwaniu brata. Jednakże Lollek nie mógł jej usłyszeć, a nawet jeżeli, to i tak nie przybyłby na czas. Poczuła, jak napastnik krępuje jej ręce i nogi, a oczy i usta zakrywa grubą tkaniną. 

Tymczasem niedalekim traktem jechał właśnie Zekeros, najemnik odziany od stóp po sam czubek głowy  w zbroję. Nie lubił  podróżować traktem, znacznie lepiej czuł się w mieście, gdzie zawsze było dużo do roboty. Niestety, jego ostatnie zadanie wymagało wyjazdu poza miasto. 
W zasadzie nie było to cudze zamówienie na uśmiercenie kogoś, a sprawa osobista. Tak się składało, że szukał zemsty na grupie bandytów.
Wracając z dopiero co wykonanego zlecenia, usłyszał nagle krzyk dochodzący z lasu. Dziewczęcy krzyk. Nie przejąłby się nim zbytnio – ponieważ rozboje na traktach to nic nowego – gdyby nie usłyszał znajomego mu głosu jednego z rozbójników. Jednego z tych, których szukał. Rozbójnika, który najpierw, podając się za podróżnika, upił go, a potem okradł.
Zsiadł z konia i wszedł w gęstwinę obok drogi. Mimo ciężkiego pancerza poruszał się dość szybko. Dobył swój oburęczny miecz z czerwonej stali i wskoczył w sam środek małego obozowiska bandytów, gdzie zobaczył związaną dziewczynę. Uwagę skupił na rzezimieszku, który go okradł, spojrzał na niego surowo, po czym wykrzyknął:
- Hahaha! Myślałeś, że mi zwiejesz, śmieciu! Teraz nie tylko zabiorę moje złoto, a ciebie... hmm... przywiążę do drzewa nago wraz z twoją bandą. Na co odkrzyknął mu bandzior:
- Ha! Myślisz, że dasz radę nam trzem? – po czym rzucił się na najemnika, lecz ten zrobił unik i uderzył go mocno w tył głowy rękojeścią swego miecza, drugi zaatakował z mniejszą chęcią… Chciał go uderzyć z boku, lecz najemnik, zauważywszy ruch, odskoczył i uderzył go mocno w brzuch, trzeci oprych, przestraszony, chciał uciec, lecz Zekeros złapał go za włosy i uderzył prosto w nos, przez co ten upadł na ziemię. Po związaniu oprychów spojrzał na nich, a potem na związaną, roześmiał się i powiedział:
- A, zapomniałbym, jeśli pozwolicie, to wezmę sobie dziewczynę…. A tak, wybacz, wy nie macie nic do gadania.  
Znowu się roześmiał, zabrał swoje złoto i schował oręż. Odwrócił się w stronę dziewczyny. Rozwiązał jej więzy na rękach oraz tkaninę, która przysłaniała jej oczy. Zrozumiał, że zemdlała. Najemnik ułożył  ją na koniu, po czym rzekł do siebie:
- Niedaleko powinna być karczma, chyba będę musiał się tam zatrzymać.
Wtem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, nie bandytów czy elfki. Odwrócił się raptownie i rozejrzał uważnie, ale nikogo nie dostrzegł. Złapał za lejce i ruszył w stronę karczmy. Pod wieczór dotarł do celu, wynajął pokój i ułożył nieprzytomną na łóżku.
Wówczas odkrył coś ciekawego, co bardzo go zdumiało. Dziewczyna miała bowiem spiczaste uszy, co oznaczało, iż jest elfem. Pierwszy raz w życiu widział elfa. Niewiele o nich również słyszał. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie ma do czynienia z elfią księżniczką, czy kimś podobnym, kto byłby dużo wart.
Wiedział jednak, że w tym stanie, bogata czy biedna, nie jest dla niego zupełnie bezużyteczna. Już miał iść po medyka, gdy usłyszał jakby cichy jęk i westchnięcie. Okazało się, że dziewczyna odzyskała przytomność. Gdy otworzyła oczy, Zekeros odezwał się:
- Widzę, że się obudziłaś.
Ona jednak nie odezwała się ani słowem.
- Jestem Zekeros, a jak zwą ciebie?
- Jestem Szira – odpowiedziała. - Ty nie jesteś jednym z tych, co mnie porwali, prawda?
- Oczywiście, że nie. Nie musisz się już o nich martwić. Miło mi cię poznać Sziro. Gdzie mieszkasz?
- W lesie.
- Mieszkasz w lesie, powiadasz... Wy elfy zawsze żyjecie tak blisko z naturą i to tak same ... bo my ludzie żyjemy raczej w miastach...  wiesz, w grupie raźniej.
- Kiedyś mieszkałam gdzie indziej, w pewnej wiosce elfów, ale mój dom zaatakował smok.
Lollek  przyuczał ją, by nie rozmawiać z obcymi, ale w sumie Zekeros zdawał się być godny zaufania. W końcu wszystko wskazywało na to, że uratował jej życie. Zekeros nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Smok powiadasz? Przecież one dawno wyginęły – Zekeros nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Nie wierzysz mi? – zapytała.
- Jak jakiegoś spotkam, to uwierzę…  – w tej samej chwili oboje zaczęli się śmiać.
- A ty, skąd pochodzisz?
- Nieważne… – jego twarz trochę spochmurniała. – Dobra, koniec gadania, muszę ma moment wyjść.
- Gdzie jesteśmy?
- Zabrałem cię do karczmy, abyśmy tu odpoczęli. Potem odprowadzę cię do twojego lasu.
Dał jej klucz.
- Ty będziesz odpoczywać tutaj, a ja na dole.

***

Gdy Lollek obudził się, nie mógł znaleźć swojej siostry. Pomyślał, że poszła na polowanie. Jego spostrzeżenia okazały się słuszne, gdyż nie było jej łuku. Nagle usłyszał krzyk. Bez zastanowienia ruszył w kierunku, z którego dochodził. Po kilku godzinach ujrzał jeźdźca. Nie był to zwyczajny rycerz, gdyż nie miał żadnego herbu. Śledził go tyle godzin. Dotarł za nim do karczmy stojącej przy głównym trakcie.
Rozdział 3

Karczma była stara, drewniana, ze słomianym dachem. Panował w niej tłok i zgiełk. Przy ostatnim wolnym stoliku siedziała samotnie białowłosa pani oficer Kappa, ubrana w zwiewną granatową koszule i ciężki skórzany pas z pochwą, w której trzymała miecz. Swym niebieskim okiem rozglądała się. Na drugim oku miała ciemną opaskę, która nadawała jej groźny wygląd. Krążyły pogłoski, że ukrywa za nią ranę po walce z królem krasnoludów. Inni twierdzili, że posiada w tym oku pewne nadprzyrodzone moce. Obecnie samotnie zwalczała depresję. Tylu ludzi, tylu zginęło... A ona uciekła. Jak tchórz. Na taką hańbę było tylko jedno lekarstwo – takie, które zamieniało ból duszy w ból głowy.
Połowę życia spędziła w wojsku. A co z jej dzieciństwem? Elfia rodzina - matka, ojciec, rodzeństwo – tak naprawdę nie miała z nimi nic wspólnego. W Kappie płynęła inna krew, krew człowieka. Domniemana matka pewnie znalazła ją w lesie i przygarnęła. Nie byłoby to dziwne, bo kobieta była istnym wcieleniem dobra. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś, co ich rozdzieliło. To było coś niepozornego, nieznane jej miejsce, brama, mnóstwo kolorów i żal, żal, że przeszła przez most. Ale to już przeszłość. Teraz jest tutaj, wśród ludzi, a swojej rodziny już pewnie nigdy nie zobaczy. Było strasznie głośno. Krzyki, rozmowy, dźwięk szkła, brzdęk zbroi... Zbroi? Kappa podniosła wzrok i ujrzała przysiadającego się do niej mężczyznę. Uciekła wzrokiem do szklanki. Pewnie się pomylił. Poczekała jeszcze chwilę... Nie, on chyba naprawdę zamierza tu siedzieć. Zmierzyła go wzrokiem i zauważyła przy nim ciężki, zdobiony miecz.
- Ładny sprzęt... – rzuciła.
- Dzięki – uśmiechnął się – Jestem Zekeros.
- Kappa. Szkoda, żeby tak się marnował. Idź i zrób z niego użytek, będę wdzięczna. – rzuciła złośliwie. Z twarzy miecznika natychmiast zniknął uśmiech.
- Jeśli chcesz, to mogę zrobić z niego użytek nawet teraz.
Obie postacie mierzyły się wzrokiem z nienawiścią w oczach. Nagle na twarzy pani oficer pojawił się złośliwy grymas.
- Czyżby? – powiedziała. Był tak złośliwy, że Najemnik w nagłym gniewie przeciął stół, przy którym siedział. Białowłosa, która już prawie poczuła na sobie ostrze mężczyzny, instynktownie zrobiła salt do tyłu. Teraz wojownicy stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Stworzyli krąg, wokół którego stąpali, czekając na ruch przeciwnika. Kto zaatakuje pierwszy?
W karczmie zapanowała śmiertelna cisza, którą ostatecznie przerwał atak wojskowej. Zekeros zatrzymał jej miecz i sam zrobił zamach na kobietę – miecz poszybował w górę – miał trafić w głowę Kappy. Ta jednak odskoczyła w bok, a ostrze zahaczyło o podłogę. Wojowniczka skoczyła – wzniosła się w powietrze razem ze swoją bronią. Zekeros wykonał mocne cięcie, od którego jego przeciwniczka straciła równowagę i upadła na ziemię. Wbiła paznokcie w ziemię, wyrywając przy tym z podłogi kawałek drewna. Rzuciła nim w przeciwnika, ale ten uchylił się bez trudu. Kappa w mgnieniu oka znalazła się przy najemniku i potraktowania mocnym kopniakiem. Zekeros stracił równowagę i upadł. Białowłosa, która zraniła się przy upadku, odeszła kilka metrów do tyłu. W tym czasie Zekeros wstał. Przeciwnicy ruszyli na siebie, ich miecze znów się skrzyżowały. Zmęczeni, lecz zdeterminowani, włożyli wszystkie swe siły w następny atak, który przerwało pojedyncze klaśnięcie dłoni. Ich spojrzenia zwróciły się ku młodej dziewczynie o jasnych włosach i mlecznej skórze, która stanęła tuż obok. Ta osoba – jak można było sądzić po stroju – z rodu Uczonych, weszła do karczmy niezauważona. W ciszy, która nagle nastała, dało się słyszeć przelatującą muchę. Pojedyncze klaśnięcie drobnej osóbki sprawiło, że ich miecze opadły na podłogę i stracili całą chęć do walki. Blondynka uśmiechnęła się, a oni oboje popatrzyli na nią ze dziwieniem. Tajemnicza postać zwróciła się do nich charyzmatycznym głosem, niczym zawodowy krytyk:
- Piękna walka. Co za choreografia i wola walki.
- Kim ty jesteś? – spytał Zekeros, próbując się poruszyć. Odkrył jednak, że całe ciało prócz głowy jest zupełnie jak z kamienia.
- Sanako Juki. Przepraszam, że was unieruchomiłam, ale nie chcę, byście się pozabijali. Musiałam przerwać tą dziecinną potyczkę. Dziwną atmosferę zakłócił trzask drzwi, w których stanął wysoki elf. Zaczął przeczesywać karczmę wzrokiem… Jego spojrzenie zatrzymało się na Zekerosie. Podniósł łuk i naciągnął cięciwę. Już chciał ją puścić, gdy wszyscy usłyszeli krzyk Sziry:
- Nie!
Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę elfki stojącej na schodach. Lollek odezwał się:
- Szira, to nie on cię porwał?
- Nie, to nie on. Zekeros mnie uratował.
- To prawda – rzekł Zekeros.
- Przepraszam. Jestem ci wdzięczny za pomoc okazaną mojej siostrze.
- Och, ja się nie gniewam – mężczyzna zdawał się być nieporuszony faktem, że ktoś groził mu śmiercią. Stan unieruchomienia zanikł.
- Koniec gadki! Powiedzcie, o co tu chodzi? – spytała Kappa. Zekeros schował miecz i ruszył ku wyjściu. Nagle zatrzymała go Sanako i oznajmiła:
- Mam dla was propozycję nie do odrzucenia.
- Zaraz... Wyglądasz znajomo – zwróciła się Szira do Kappy.
- Szira?! – szepnęła Kappa.
 - Lollek?!
- Kappa?! – krzyknęło elfie rodzeństwo, rozpoznając w pani oficer starą znajomą, przyjaciółkę z dzieciństwa. „O! to wy się znacie?” – te pytanie wyrażały właśnie oczy Zekerosa, jedyna część ciała, która była widoczna spod ciężkiej zbroi. Trójka, która właśnie się rozpoznała, stała obecnie zszokowana, nie spuszczając z siebie oczu. Zapadła zupełna cisza, którą próbowała przerwać Sanako.
-  To urocze, że po tylu latach wciąż się pamiętacie, ale na pogawędki będziecie mieli czas później... – powiedziała, dając jasno do zrozumienia, że ta scena jej nie wzrusza. Jednak słowa dziewczyny jakby do nich nie dotarły.
- Myślałam, że zginęliście – powiedziała Kappa.
- A ty odeszłaś przy pierwszej okazji, gdy otworzyło się przejście – przypomniał Lollek. Trudno powiedzieć, czy zrobił to z wyrzutem, czy w nadziei, że przyjaciółka zaprzeczy.
- Gdy próbowałam wrócić, okazało się, że po wiosce nic nie zostało, i że podobno nikt nie przeżył.
- Tak się składa, że właśnie o tym chciałam z wami porozmawiać. – wtrąciła Uczona.
- Do czego zmierzasz ? - zainteresował się elf.
- Wiem, kto jest odpowiedzialny za rzeź i śmierć waszych bliskich oraz utratę dachu nad głową, konieczność ucieczki i tułania się...
- Słyszałam, że to był...  – zaczęła Kappa niepewnie. Tyle plotek krążyło wokół tego wydarzenia. W końcu wioska była zupełnie odcięta od świata.
- To był Smok – dokończyła Sanako. - A ja wiem który i potrafię wam go wskazać, byście mogli dokonać na nim zemsty. Ta bezlitosna, ziejąca ogniem bestia, która doszczętnie zniszczyła waszą wioskę, jest nadal na wolności i kręci się w okolicy, siejąc spustoszenie. Władzę nie są w stanie sobie z nim poradzić, ale taka drużyna jak wy, jest wprost stworzona do tego zadania. Do zabicia smoka.
- Jupi… – powiedział Zekeros bez cienia wesołości. - Mam pokonać bestię, bo mała dziewczynka mnie prosi. Już się palę do walki – dodał bez entuzjazmu.
- Wspominałam o nagrodzie pieniężnej?
- Hym... Mów dalej. Pokonać bestię dla kasy, brzmi lepiej.
- Każde z was jest najlepsze w tym, co robi. Chwilowo jesteście bezrobotni i szukacie wrażeń lub zemsty na smoku, prawda? Zaprowadzę was do smoka, a w zamian mój Mistrz będzie mógł zrobić co zechce z tym, co z bestii zostanie.
- Rozumiem, że wy, Uczeni, lubicie bawić się zwłokami?
- Może usiądźmy, a spróbuję wyjaśnić wam wszystko.

Rozdział 4

Zajmując ławy w opustoszałej po walce karczmie, nie przypuszczali nawet, że od początku są obserwowani przez kogoś czającego się przy drzwiach na zaplecze. Tymczasem w kuchni, jak co dzień, jadła właśnie obiad dziewczyna ubrana w zieloną tunikę.
- Co to za hałasy? – spytała z pełną buzią szaroskórą mroczną elfkę, która obserwowała salę.
- Bitwa z udziałem łowców – odpowiedziała .
- Jakich łowców? – dopytywała się jedząca.
- Wygląda na to, Drago, że przyszli, by cię zabić. Z sali dobiegł je głos Zekerosa.
- To kiedy będziemy mogli się zmierzyć z gadziną i ile za to dostaniemy?
Dziewczyna nazwana Drago z gniewem odsunęła miskę i wstała od stołu. Cicho podeszła do tylnych drzwi i wyszła. Rozpędziwszy, jeszcze biegnąc, przemieniła się w smoka i wzbiła w powietrze. Łomot olbrzymich skrzydeł wstrząsnął całą karczmą i nawet gdy się oddalił, słyszeli wyraźnie go. Odżyły wspomnienia nocy, w której spłonęła ich wioska. Naraz rozległ się ryk. Właśnie te dźwięki przekonały Zekerosa, Sanako, Szirę, Kappe i Lollka do wyjścia na zewnątrz i dobycia broni. Smok rzucił się na nich, uważnie obserwując każdy ruch i oceniając uzbrojenie. Tymczasem oni wpatrywali się w przeciwnika równie intensywnie. Ze zgrozą zauważyli, że olbrzymi jak dom zwierz pikuje na nich z wielkim zielonym pyskiem wypełnionym ostrymi jak brzytwy zębami.
Po kolejnym ryku bestia zionęła ogniem, a drużyna rozpierzchła się na boki.
- Tak jest! Uciekajcie! Jestem niezwyciężonym smokiem! Nie macie ze mną szans! – przemówił gigantyczny zielony gad.
Szybko jednak okazało się, że nie była to ucieczka, tylko taktyczny odwrót. Lollek, wytrawny strzelec, pierwszy wypuścił serię strzał. Celował w oczy, ale smok szybko poruszył szyją i pociski minęły cel. W odpowiedzi bestia zanurkowała i zaatakowała łucznika masywnym ogonem. Elf zdążył zeskoczyć z drzewa, na którym się dotąd ukrywał. Gdy tylko udało mu się bezpiecznie wylądować na trawie, ponownie napiął łuk. Mimo zmęczenia niedawną walką lekko zamroczona Kappy oraz niegroźne ranny Zekeros wypadli zza drzew z mieczami w dłoniach i ponownie zaatakowali smoka, po czym znów odskoczyli na boki, by uniknąć ognia. Z bezpiecznej odległości przyjrzeli się brzuchowi bestii, który atakowali. Nie zauważyli nawet najmniejszej ranki. Nie spodziewali się, że tak trudno przebić grubą smoczą skórę. Szira, tak jak brat, zasypywała przeciwnika gradem strzał z typowego dla młodych elfek, lekko zakrzywionego łuku.
W następnej rundzie dziewczyna próbowała odciągnąć uwagę bestii, ale bezskutecznie, gdyż cały czas miał oko na Lollka i Zekerosa. Sanako została zupełnie zignorowana. Nikt nie zakłócał jej rysowania kręgów wokół pola bitwy i rzucania zaklęć. Jednak, gdy usiadła na ziemi po turecku, Zekeros uznał to za przesadę.
- Pomóż jakoś tym swoim hokus-pokus albo uciekaj! –
wykrzyknął. Gdy ta, nie zwróciwszy na niego uwagi, nadal coś nuciła pod nosem, wzruszył ramionami i mruknął:
- Małolata.
Smok zbierał się, by kolejny raz zionąć na Zekerosa, gdy nagle poczuł wokół siebie działanie przesiąkniętych magią znaków, które szybko nabierały mocy. Sanako potrzebowała czasu, ale teraz była już gotowa.
- Odsuńcie, bo przerwiecie zaklęcie. 
Z czasem wszyscy zauważyli, że dzieje się coś dziwnego. Gad przestał ziać ogniem. Z początku wyglądało to tak, jakby miał migrenę. W końcu w ostatniej próbie walki z niewidzialnym wrogiem uniósł pysk i wyprężył się jak struna. Wówczas do akcji wkroczył młody chłopak, który pojawił się na koniu nie wiadomo skąd. Nie bacząc na nic, wjechał na pole bitwy. Kopyta jego konia rozmazały magiczne kręgi, a on sam rzucił w smoka włócznią, przełamując na dobre zaklęcie. W skutek tego bestia splunęła ogniem, podpalając karczmę. Ze środka wybiegli nieliczni zdezorientowani ludzie. Trudno było o dostateczną ilość wody, by próbować cokolwiek ugasić. Właścicielowi karczmy pozostało tylko ratować dobytek, wynosząc co się da na zewnątrz.

Rozdział 5 

- Mogę wiedzieć, kim ty jesteś ? – spytała rozdrażniona Kappa, łapiąc przybysza za koszulę.
- To jest Grey. Jest częścią naszej drużyny. Miał do nas dołączyć, choć nieco inaczej to sobie wyobrażałam. – odpowiedziała za chłopaka Sanako, po czym zwróciła się do niego.
- Wiesz, że przerwałeś zaklęcie.
- Jakie niby zaklęcie? Jeszcze chwila, a by wszystko spalił na popiół.
- Oczywiście ! – krzyknęła Kappa. - a ty jeden wystraszyłeś go swoją potęgą, czego nasza grupa wcześniej nie była w stanie zrobić? Bohaterze! – rzuciła z sarkazmem.
- Zraniłem go – powiedział Grey absolutnie tego pewny.
- Twoja włócznia odbiła się od niego. Możesz jej sobie szukać w trawie obok strzał Lollka i Sziry. Elf był załamany, nie mój uwierzyć w to, że jego strzały okazały się bezradne w starciu z bestią. Jego siostra tymczasem opatrywała Zekerosa, który poobijany siedział pod drzewem i z uporem odmawiał ściągnięcia lekko miejscami wygiętej zbroi.
- Sam dam radę – upierał się najemnik. Grey ponownie spojrzał w oczy wściekłej Kappy.
- Zraniłem go – powtórzył - na pewno.
- On był mój! – Kappa traciła panowanie nad sobą. To był dla niej wyjątkowo nieudany dzień. - Ja miałam go zabić w imieniu wszystkich, których spalił w mojej wiosce. Przez ciebie uciekł…
- Uspokójmy się – zaproponowała Sanako. - Kłótnia nic tu nie pomoże.
- Nie wierzycie mi? – dopytywał się chłopiec, którego Kappa wreszcie puściła.
- Mam wam udowodnić? Założę się, że na mojej broni jest krew.
Tymczasem nad ich głowami zebrały się deszczowe chmury.
- Powodzenia w poszukiwaniach dowodów – rzuciła przez ramię Sanako.
- Wszystko byłoby dobrze, gdybyście słuchali wodza – powiedział Zekeros.
- Co ja poradzę, że nikt mnie nie słucha. – Sanako wzruszyła ramionami.
- Miałem na myśli siebie.
- Więc jaki masz pomysł, wodzu? – zapytał Lollek, któremu na moment poprawił się humor, choć nadal był przybity przegraną.
- Napić się? – Zekeros nie był pewny. Co innego można robić po bitwie ze smokiem, która się przeżyło.
- Proponuję znaleźć suche miejsce na nocleg. – Gdy Sanako to mówiła zaczęło padać. - A z rana wyruszymy w pościg za smokiem.

Wspólnymi siłami udało im się sprawnie zorganizować kilka szałasów. Elfy okazały się mieć w tym sporą praktykę i talent. Zekeros właśnie sobie przypomniał, że cały jego dobytek znajdował się w karczmie, która niedawno doszczętnie spłonęła. To, co nie spłonęło, prawdopodobnie już rozkradziono.
- Jakby nie mogło padać kwadrans wcześniej – marudził. Teraz nie miał wyboru. Musiał podjąć się misji zabicia smoka, by zarobić na życie.
Kappa, Lollek i Szira wspominali wspólne dzieciństwo w bezpiecznej, sielskiej wiosce elfów. Przypominali sobie przygody z tamtego okresu, zabawy, bliskich oraz znajomych. Kappa opowiedziała im o swej służbie wojskowej, ale na razie wolała nie wspominać, jakie okoliczności sprowadziły ją do karczmy. Elfie rodzeństwo tymczasem opowiedziało jej o tym, jak radzili sobie w lesie, walczyli o przetrwanie i jak chowali się przed ludźmi, którzy nienawidzili elfów i wszelkiego rodzaju istot magicznych. Często wzdychali za swoją fantastyczną utopią, w której się wychowali.
Towarzystwo nieprędko poszło spać, ale ognisko jeszcze się tliło, gdy Grey po kryjomu opuścił obóz. Skradał się pomiędzy towarzyszami, którzy na jego szczęście mieli kamienny sen. Na szczęście, bo po drodze nie omieszkał przypadkiem stanąć na suchej gałązce i wpaść na stertę prowizorycznych naczyń, z których jedli kolację. Słowem – spowodować hałas na wiele niezamierzonych sposobów –  nim dotarł pomiędzy drzewa. Szedł przed siebie z postanowieniem odnalezienia smoka. Deszcz nie zmył jeszcze wszystkich znaków, choć włócznia, którą odnalazł w trawie, nie nosiła już śladów smoczej krwi.
Znajdzie go i załatwi sam. Wszyscy zobaczą, że to on ma rację.
Podróżował całą noc, aż dotarł do domku w górach. Wyglądał on bardzo niepozornie i choć ślady wyraźnie prowadziły w tę stronę, Grey pomyślał, że smok tylko tędy przelatywał. Nie odważył się jednak podejść do domku. Znajdował się na zbyt odsłoniętym terenie. Jeśli smok ma wysoko położony punkt obserwacyjny, z pewnością go wypatrzy. Czaił się więc w krzakach, wypatrując jakiś śladów, gdy nagle ktoś go ogłuszył, uderzając czymś twardym w głowę, niehonorowo, bo z zaskoczenia i czając się za plecami. Co dziwne, Grey nie usłyszał nawet szmeru skradania czy oddechu, mimo że napastnik stał kilka kroków za nim. Chłopak padł nieprzytomny. Ostatnim, co widział, była para szpiczastych uszu wystających spod długich jasnych włosów.






Rozdział 6

Światło poranka padło na twarz Sziry i zmusiło ją do otworzenia oczu. Elfka poczuła okropny ból w plecach – twarde podłoże, ziemia na skraju lasu z przerzedzoną trawą, dało się w znaki. Przeciągnęła się i dostrzegła pomiędzy konarami drzew swojego brata.
- Dzień dobry. Polowanie? – spytała uśmiechając się delikatnie. Elf skinął głową w odpowiedzi.
- Zgadza się, ale niestety nic nie ma. Coś musiało spłoszyć całą zwierzynę, więc udało mi się zdobyć jedynie garstkę jagód – powiedział widocznie zawiedzony i wręczył parę z nich Szirze. – Greya również nie ma, może poszedł czegoś poszukać.
Elfka przytaknęła machinalnie głową, ale nagle przypomniała sobie ich nocną rozmowę. Przecież Sanako i Grey opracowali plan zabicia smoka, a sam Grey wyruszył w podróż, aby go znaleźć. Teraz za dnia, gdy Szira wszystko sobie przeanalizowała, ta historia brzmiała mniej wiarygodnie niż przy świetle księżyca. Elfka miała mnóstwo pytań. Dlaczego poszedł sam? Dlaczego Sanako uprzednio nic im nie powiedziała? Szira podzieliła się swoimi wątpliwościami z bratem.
- Mówisz, że w pojedynkę szuka smoka, który rozgromił nas wszystkich pod karczmą? – upewnił się Lolek patrząc na siostrę spod zmarszczonych brwi. – Trzeba obudzić Sanako i czym prędzej do niego dołączyć, zanim wydarzy się coś złego.
Elfka czym prędzej wróciła do śpiącej drużyny i obudziła czarodziejkę, dając jej jako substytut śniadania garstkę ostatnich jagód.
- Wyjaśnij nam proszę wszystko co jest związane z Greyem.
- Co chcesz, żebym wyjaśniła? – spytała nie do końca przytomna dziewczyna, zajadając się słodkimi owocami.
- Grey przypadkowo obudził ją w nocy i powiedział, że macie plan – włączył się Lollek. Sanako jednak wyglądała na tak zaskoczoną, jak wcześniej oni. Szira zrozumiała wszystko i poczuła gniew do Greya. Skłamał, ale przede wszystkim bez powodu naraził się na niebezpieczeństwo.
- Trzeba zbudzić resztę i za nim iść… - zaczęła, ale jej brat wstał z ziemi i wrzasnął bez ogródek, budząc pozostałych członków drużyny.
Po dobudzeniu Kappy i Zekerosa drużyna wyruszyła tropem odnalezionych przez elfy śladów. Sanako rozesłała po lesie swoje magiczne sygnały tropiące, ale bez skutku.
- Nie wyczuwam jego obecności. Jest z kimś. Dwie osoby, gdzieś wysoko…
- Ze smokiem?
- Nie, zdaje się, że jedna z tych osób to elf. Co do drugiej nie mam pewności, ale czuję w niej potwora. Jednakże Grey żyje, to jest pewne.
Słońce było już prawie w zenicie, kiedy czarodziejka rzuciła zaklęcie jeszcze raz.
- Zaczekajcie!
- Co się stało? – spytał Zekeros. Sanako nie odpowiedziała, ale wskazała dłonią w kierunku grubych konarów gęstych drzew, skąd wyłoniła się kobieca sylwetka. Wysoka i smukła, odziana w czerń, z urodą typową dla swojego gatunku – mrocznych elfów. Kappa wyjęła miecz, a Lolek naprężył łuk. Zza pleców kobiety wyszedł Grey, a wraz z nim dziewczynka o delikatnych rysach twarzy.
- Grey! Kim one są? – krzyknęła Kappa z lekka opuszczając gardę. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka podeszła bliżej do drużyny, tak, że mogli zobaczyć rysujące się na jej twarzy smocze łuski.
- Mam na imię Drago – przedstawiła się.

***
- Więc mówisz Grey, że przekonały cię do tego, żebyśmy wspólnie walczyli przeciwko Leonie? – upewnił się Zekeros. – To nie ma sensu. Skąd możemy mieć pewność, że to nie wy chcecie nas zmanipulować?  – spytał patrząc na nich nieufnie. Sanako również wyglądała na nieprzekonaną.
- Chcę tylko, żeby Drago odzyskała normalne życie – powiedziała TakaB spoglądając na siedzącą na korzeniu drzewa smoczycę. – Leona was wszystkich oszukała. Jeśli ktoś zasługuje na śmierć, to tylko i wyłącznie ona.         
Drago wstała i podeszła do Zekerosa, wyciągając rękę do jego czoła.
- Pozwolicie, że pokażę wam, jak to wszystko naprawdę wyglądało? – spytała i nie czekając na odpowiedź przystąpiła do swojego zadania. Przez umysły drużyny po kolei zaczęły się przewijać obrazy z życia Drago. Utrata matki, zaklęcie w dziewczynce smoka, prześladowanie przez chłopaków, spotkanie mrocznej elfki… Oszołomiona spojrzała na nią, a potem na innych. W pierwszej chwili byli zdezorientowani, ale widząc pewność na twarzy Greya, zrozumieli czyja sprawa jest słuszna. Podjęli już decyzję.

***

Po wstępnym omówieniu planu działania i pogodzeniu się z Greyem oraz smokiem, wyruszyli wspólnie do zamku Leony, aby pozbawić ją władzy. Droga była ciężka i ciągnęła się niemiłosiernie, a promienie słońca rozgrzewały skórę wędrowców i wywoływały na niej kropelki potu. Po dłuższym czasie drużynie zaczęło doskwierać zmęczenia oraz głód, który zaspokajali znikomymi ilościami owoców znalezionych w lesie.
Po kilkugodzinnej wędrówce drużyna dotarła na pole wielkiej bitwy stoczonej wiele wieków temu. Wszyscy mieszkańcy okolic wiedzieli o tym miejscu, ale przez respekt, bez wyraźnego powodu nie zapuszczali się w te rejony. Właściwie mało kto był w stanie powiedzieć jakie zbrojne starcie miało tu miejsce. W powietrzu od samego początku wyczuwało się silną aurę magii. Co dziwne, na polu panowała absolutna cisza, niezmącona żadnymi odgłosami przyrody – nie było słychać nawet ptaków, a wiatr w najmniejszym stopniu nie poruszał krzewami ani trawą. Wędrowcy rozglądali się wokół zaciekawieni, gdy nagle przed nimi pojawiła się niewysoka postać z kosturem w ręku. Strój mężczyzny stanowił jakiś rodzaj znoszonej togi. Z pewnością nie był to człowiek, ale nie można go było przypisać do żadnego znanego im gatunku. Był niewysoki oraz szeroki w barkach, ze skórą w zielonkawym odcieniu. Na jego łysej czaszce znajdowały się liczne tatuaże z motywami roślinnymi, a potarganą brodę tworzyły gęste, rude włosy. Można by powiedzieć, iż wyglądał trochę jak krasnolud, jednakże wzrost zbliżony do ludzkiego oraz kolor skóry nie pozwalał zaliczyć go do tej starej i dumnej rasy. Małe, ruchliwe oczy nieznajomego przez moment świdrowały bohaterów.
- Witam – powiedział potężnym i głębokim głosem. Członkowie drużyny spojrzeli na istotę z respektem. – Nazywam się Custos. Jestem strażnikiem powołanym, aby pilnować spokoju rycerzy poległych na polu w walce z siłami chaosu. Co was sprowadza do tego miejsca? Mam nadzieję, że nikomu z was nie przyszło do głowy rabowanie grobowców świętych wojowników… Tacy zazwyczaj kończą nienajlepiej – dłoń Custosa wskazała na stertę kości bielejących w pobliskiej trawie.
- Zmarłym i zasłużonym należy się SPOKÓJ…
- Witamy cię Custosie – powiedział Zekeros kłaniając się. - Jesteśmy w trakcie wędrówki do zamku złej Leony. Chcemy ją pokonać…
Strażnik zamyślił się i patrzył na drużynę z wyższością.
- Tak, Leona… Zła czarodziejka burząca równowagę mocy w całej okolicy…
- Czy mógłbyś nam jakoś pomóc? – zapytał, z nadzieją w głosie Lolek.
- Hmmm… Dysponuję bronią, którą mógłbym wam użyczyć, jednakże nie mam pewności co do waszych intencji. Aby się upewnić muszę przeprowadzić mały… sprawdzian. Potrzebuję dwóch osób z waszej grupy.
- Ja mogę podjąć się wyzwania – powiedział dzielnie Zekeros wychodząc przed szereg.
- Wspaniale, wspaniale – mruknął Custos kiwając głową. – Ktoś jeszcze?
- Ja – zgłosił się Lollek i stanął obok Zekerosa.
- Świetnie. Najemnik oraz elf to bardzo dobre połączenie. Zatem możemy przejść do testu – powiedział i nagle rozpłynął się w powietrzu. Członkowie drużyny spojrzeli na siebie zdezorientowani, ale niedługo pozostali sami, ponieważ Custos już po chwili pojawił się przed nimi dzierżąc w grubych i owłosionych dłoniach długi miecz. Zekeros spojrzał na oręż pokryty dziwnymi runami z podziwem, natomiast Lolka mniej interesowała tego typu broń. Jak wiadomo był elfem, a te preferują łuki.
- Ten miecz to nie byle jaka broń – powiedział poważnie strażnik. – Należał on do ważnego, zakonnego rycerza walczącego na tym polu. Jest splamiony krwią wrogów, więc otoczony aurą chwały dawnego bohatera. Jest magiczny, a używać go może tylko ktoś o czystych intencjach. Istota, która go dotknie może zginąć lub zostać okrutnie okaleczona jeżeli ma haniebne cele. Dlatego też poproszę was, abyście chwycili jego klingę.
- Wygląda na bardzo ostry. Czy podczas próby nie zranimy się? – przejął się Lollek.
- Tylko nieznacznie, chyba, że jeżeli macie nieczyste zamiary. Jeżeli chcecie dopuścić się złych czynów, do waszej krwi dostanie się trucizna i… nie będzie już ratunku.
- W takim razie zróbmy to – powiedział pewny siebie Zekeros.
- Poczekaj! – wykrzyknął elf i położył dłoń na jego ramieniu.
- Czy nie obawiasz się, że miecz może uznać nasze intencje za niegodne pochwały?
- Nie – odpowiedział twardo najemnik i zrzucił delikatną dłoń ze swojej zbroi.
- Moje cele są słuszne, więc nie mam się czego obawiać. Jeżeli boisz się przejść próbę oznacza to, że masz odmienne zamiary. Może jesteś zdrajcą?
- Oczywiście, że nie! Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? – spytał z oburzeniem.
- Więc zróbmy to w końcu. Nie mamy tyle czasu, aby zwlekać – powiedział oschle Zekeros i ruszył w stronę Custosa. Lollek poszedł za nim i stanęli przed niską istotą z wyciągniętymi dłońmi.
- Powiedźcie więc jakie są wasze zamiary – powiedział i wysunął miecz przed siebie.
- Pragniemy uśmiercić Leonę i zaprzestać jej panowaniu – powiedział Zekeros i lekko zacisnął dłoń na żelaznym ostrzu, które przecięło jego skórę. Szkarłatna krew skapnęła na zieloną trawę.
- A ty chłopcze? – spytał Custos spoglądając na Lolka.
- Pragnę raz na zawsze pozbawić Leonę panowania, aby nigdy więcej nie zniszczyła czyjegoś świata – powiedział pewny siebie i dotknął ostrza swoimi bladymi i smukłymi palcami. Jego krew skapnęła na ziemię mieszając się z tą Zekerosa.
Ciemnoczerwona ciecz wymieszała się, układając w zawiły wzór, którego znaczenie nie było znane nikomu poza Custosem – ten spoglądał na krew z zaciekawieniem. Nagle jasnozłoty blask olśnił wszystkich i zmusił członków Drużyny Dobra do ochronienia oczu przedramieniami.
- Doprawdy interesujące – mruknął Custos i począł wodzić palcem wskazującym oraz kciukiem po swojej długiej brodzie.
- Cóż takiego jest interesujące? – zapytał Zekeros.
- Wasza krew wymieszała się doskonale, a to świadczy, iż wasze intencje są takie same. Dodatkowo jasnozłoty blask świadczy o słuszności waszych planów. Mogę powiedzieć, iż zdaliście test pozytywnie.
- W takim razie udzielisz nam pomocy w postaci broni? – zapytał Lollek, a Custos pokiwał powoli głową w odpowiedzi. Powiódł wzrokiem po zebranych, lustrując ich uważnie.
- Dla każdego z was znajdzie się coś odpowiedniego. Aczkolwiek coś naprawdę wyjątkowego mam dla tej pani – powiedział Custos wskazując grubym palcem na Szirę, która stała wśród reszty członków Drużyny Dobra. Elfka spojrzała zdziwiona na osobnika, a jej brwi powędrowały do góry.
- Dla mnie?
- Owszem. Podejdź do mnie dziewczę.
Custos opuścił rękę, a Szira powoli zaczęła się do niego zbliżać. Gdy stanęła naprzeciwko magicznej istoty, osobnik wyciągnął dłonie przed siebie i począł wykonywać nimi subtelne ruchy. Wokół jego rąk wytworzyła się bladoniebieska mgiełka, która zdawała się podążać za delikatnymi ruchami. Po chwili z niebieskawej otoczki począł wyłaniać się przedmiot, którego na początku nie można było określić. Elfka wytężyła wzrok i ujrzała formujący się kształt, który zaczął przypominać naszyjnik.
- Jest to bardzo stary artefakt – powiedział Custos, gdy na jego dłoni zmaterializowała się piękna ozdoba. Był to srebrny łańcuszek, na którym zawieszono wisiorek wielkości pestki brzoskwini. Wykonany został ze złota, a w środku tkwił niebieski kamień, w którym znajdowała się bliżej nieokreślona ciecz. – Wierzę w to, iż będziesz wiedziała jak go użyć. – Custos zmniejszył odległość pomiędzy nim a Szirą, a następnie zapiął naszyjnik na smukłej szyi elfki.
- Ale nie mam pojęcia jak on funkcjonuje. Czy udzieliłbyś mi jakiś wskazówek?
- Poradzisz sobie. Wystarczy, że się wyciszysz i posłuchasz co mówi twoje serce – Custos uśmiechnął się delikatnie, a następnie powiódł spojrzeniem po pozostałych.
- No, a teraz pora na was!
Drużyna Dobra podeszła do istoty, przed którą wylądowały różnego rodzaju bronie oraz dodatki. Każdy znalazł coś dla siebie, co doskonale pasowało do umiejętności ich preferencji i umiejętności bojowych.
- Mam nadzieję, że zrobicie z tego dobry użytek – powiedział Custos obserwując jak członkowie przebierają w broni.
- Oczywiście – odpowiedział szybko Zekeros i schował miecz do pochwy.
- Dziękujemy za pomoc. – Lollek ukłonił się, a w ślad za nim poszła reszta Drużyny.
- Kiedyś mi się odwdzięczycie – Custos uśmiechnął się tajemniczo, a następnie pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu. Pozostała po nim jedynie biała mgła, która po chwili również zniknęła. Teraz Drużyna Dobra była w zupełności przygotowana do walki z Leoną.

Rozdział 7

Gdy szli przez piękny, zielony las, od razu dostrzegli niezliczoną ilość różnych, barwnych roślin. Wytrwale przemierzali bezkresną puszczę i zachwycali się różnoraką roślinnością. Niestety te fascynujące widoki skończyły się, gdy wyszli na tereny będące we władaniu Leony. Piękny, trawiasty grunt zmienił się w wyschniętą, pustynną ziemię. W oddali można było zauważyć bagna, z których co chwilę wyłaniały się złowrogie macki jakichś potworów. Drzewa występowały tu bardzo rzadko, a gdy już występowały, drużynę ogarniał strach. Ich gałęzie były zeschnięte i powyginane, a na ich końcach zamiast liści, lśniły szkarłatne krople krwi. Podobne zauważyli na powykręcanych kolcach pobliskich krzewów.
- Te rośliny nie wyglądają na normalne – w głosie Lollka było słychać drżenie. Szira wyraźnie zbladła i również wyglądała na przerażoną. Elfy, które kochały drzewa musiały czuć szczególne obrzydzenie do wynaturzonej roślinności.
- Pewnie, że nie wyglądają. Jaka Pani, taki las – parsknął Zekeros.
Grey i Kappa tylko pokiwali głowami.
Bohaterowie coraz częściej musieli lawirować między coraz większymi i bardziej gęstymi skupiskami dziwnej roślinności, ale – jak się później okazało – znacznie gorsze i groźniejsze były tereny bagienne. Poza zagrożeniem ze strony ośmiornicopodobnych stworów, które na szczęście najczęściej nie wynurzały się zbytnio z podmokłych odmętów, ryzyko utonięcia na mocno grząskim gruncie rosło z każdym kolejnym przebytym metrem. Sanako, po dłuższym skupieniu sięgnęła po magię spod znaku piasku, której uczyła się kiedyś od pewnego kupca-maga. Ów dziwny człowiek, o śniadej twarzy, pół życia spędził wędrując ze swoimi karawanami po nieprzyjaznych, pustynnych regionach znanego świata. Ponieważ woda była tam na wagę złota, zamorski kupiec świetnie władał też magią tego żywiołu. Sanako stworzyła najpierw niepozorną piaszczystą ścieżkę, wijącą się przez bagna aż po horyzont. Później wyraźnie ją poszerzyła, a następnie utwardziła rzucając kolejne czary. Zaimponowała tym towarzyszom – teraz sytuacja drużyny wyglądała zupełnie inaczej.
- Brawo! – krzyknęła Kappa i spontanicznie klasnęła w dłonie.
- Panie przodem – burknął Zekeros i nieco teatralnym gestem zaprosił dziewczyny na ścieżkę.
Wyraźnie żwawiej ruszyli w dalszą drogę . Czarodziejka zauważyła jednak coś niepokojącego: po kilku średnio skomplikowanych zaklęciach poczuła się wyjątkowo wyczerpana – coś było nie w porządku. W pobliżu jest jakiś czarny mag używający silnej magii ochronnej – przemknęło jej przez głowę. Może nawet wysysa z niej życiowa energię… Zaraz po tej myśli zdała sobie sprawę, że z jej nosa cieknie krew. Chwilę po tym straciła przytomność.

***

Sking był jednym z generałów Leony, wyspecjalizowanym w czarnoksięstwie. Do jego podstawowych zadań należała obrona rubieży jej terytorium i alarmowanie swojej Pani gdyby na horyzoncie pojawiło się jakieś większe zagrożenie. To jednak nie zdarzało się zbyt często; powód był prosty – od wielu, wielu lat nikt nie odważył się tutaj zapuszczać. W sumie Sking z trudem przypominał sobie sytuacje, w których musiał interweniować. Nieraz sam przed sobą przyznawał się, że ma dziwne problemy z pamięcią – nawet wysilając się nie mógł odtworzyć w głowie niczego, co robił przed pracą dla L. Brak wyrazistych wspomnień z dalszej przeszłości jego przełożona tłumaczyła poważnym urazem czaszki, którego doznał ponoć w starciu z innym magiem. I rzeczywiście – mężczyzna miał okropną bliznę w okolicach lewej skroni. Co jakiś czas odzywała się ona albo tępym bólem, albo – w lepszym razie – tylko lekkim swędzeniem (Sking drapał się wtedy po niej odruchowo).
Wracając do obrony rozległych włości: jeśli ktokolwiek pojawiał się w okolicy, byli to w zdecydowanej większości zbłąkani wędrowcy i czarnoksiężnik nie miał problemu z ich przepędzeniem. Czasami nawet czerpał z tego przyjemność i bawił się wtedy świetnie. Teraz jednak siedział w swojej jaskini, której mrok rozświetlały liczne, magiczne pochodnie i był zajęty tym co lubił najbardziej – specjalistyczną hodowlą wyjców. W takich sytuacjach wychodził z niego prawdziwy pasjonat, przez co coraz częściej zapominał się poświęcając swemu hobby wiele godzin. Leona wyjców nie znosiła, ale pozwoliła mu miłosiernie na posiadanie małego stadka hałaśliwych istot. Część stworzeń – ta jeszcze nieudomowiona – siedziała w klatkach, by tam wyczyniać najdziksze harce. Mało kto był w stanie znieść ich odgłosy, a już tym bardziej nocne wycie. Sking jednak nie miał z tym żadnego kłopotu; co więcej – przy takiej wrzawie mógł zasypiać nawet przy samych klatkach . Zdarzało się wtedy , że śnił o dziwnych rzeczach. Senne marzenia przeważnie przedstawiały życie jakiegoś młodzieńca, który w stolicy potężnego imperium pilnie studiował sztuki magiczne. Pojawiała się też postać pięknej dziewczyny o imieniu Arya – chłopak rywalizował z nią w czarodziejskich studiach o prymat najlepszego żaka i jednocześnie skrycie się w niej podkochiwał. Rano wszystko rozmywało się w niepamięci – gdy tylko Sking na dobre otwierał oczy. Biedny mag nie wiedział niestety, że śnił swoją przeszłość…
W chwili gdy poświęcał czas ulubionemu i najbardziej wytresowanemu chowańcowi (zwierzę umiało już aportować, podawać łapę, wyć na wiele sposobów i siadać na komendy) Drużyna Dobra przekraczała właśnie niewidzialną granicę posiadłości Leony. Mężczyzna nie mógł tego zobaczyć, gdyż jego berło mocy stało blisko wejścia do jaskini, dobre kilkadziesiąt metrów od klatek z wyjcami. Swój charakterystyczny oręż czarnoksiężnik zostawiał tam z uwagi na najbardziej dzikie zwierzęta, które moc berła wyraźnie ściągała do siebie. Kiedyś nawet jego pupile o mało nie stłukły najważniejszej części broni – pokaźnej, kryształowej kuli o wielu ciekawych właściwościach. Teraz kula pokazywała zwartą grupę postaci idącą slalomem w celu uniknięcia ostrych kolców okolicznych krzewów krwi. Sking był tak zajęty, że nie mógł zobaczyć ani tego, ani nawet momentu, kiedy Sanako rzucała kolejne zaklęcia tworzące wśród bagien twardą drogę. Nie wyczuł nawet uruchomienia pułapek mocy, które wysysały z czarodziejki życiową energię.

***

Już z daleka widzieli olbrzymią kopułę – sprawiała wrażenie zrobionej z jakby półprzezroczystego szkła. Sanako, dzięki zabiegom medycznym Lollka i Sziry doszła jakoś do siebie. Nadal była słaba i wspierała się na silnych ramionach Greya i Zekerosa, ale krwawienie z nosa ustało i mogła zebrać myśli. Jeszcze na bagnach czekały ich niemiłe niespodzianki. Podczas gdy dwójka elfów reanimowała czarodziejkę, Kappa oraz Zekeros i Grey staczali uparty bój z bagiennym monstrum atakującym ich zaciekle wszystkimi swoimi mackami naraz. Na domiar złego potwór regularnie wyrzucał z otworu gębowego coś w rodzaju zielonej, lepkiej plwociny, która okazała się żrąca. Dzielni szermierze uwijali się jak mogli, aby unikać palącej substancji i morderczych macek – udało im się uciąć dwie z ośmiu – ale szybko opadali z sił. Nie wiadomo, jak skończyłoby się starcie, gdyby nie nadlatująca Drago i dosiadająca jej TakaB. Wcześniej obie panie pożegnały się z resztą drużyny, aby „załatwić jakąś ważną sprawę”. Obiecały zrobić to najszybciej jak to tylko możliwe i dołączyć do drużyny już na ziemiach Leony. Po stoczonej, zwycięskiej walce TakaB, ku zdziwieniu i zniesmaczeniu pozostałych, z paszczy bagiennej ośmiornicy wycięła wielki jęzor.
- To trofeum, mające magiczne właściwości – wytłumaczyła z błyskiem w oku towarzyszom. Na pytanie Zekerosa o to, dlaczego mordercza gęba pełna żrącej
śliny nie poparzyła jej rąk odpowiedziała jedynie tyleż szerokim, co tajemniczym uśmiechem. Zadbane, równiutkie ząbki elfki błysnęły przy tym groźnie.
  Skoro Sanako była zbyt wycieńczona i brakowało jej i pomysłu, i siły na pokonanie silnie magicznej bariery, jakie szanse na to mieli typowi wojownicy?
Po dłuższej chwili milczenia wszyscy zgodzili się na krótki odpoczynek. Za półprzezroczystą zaporą w oddali majaczył cel ich wyprawy. Elfy znów zajęły się leczeniem Sanako, wyczerpany i spocony Zekeros mruczał coś wielce niezadowolony. Powodem jego troski była częściowo zniszczona i nadżarta kwasem ukochana zbroja. Dzięki niej jednak najemnik mógł cieszyć się tylko niewielkimi obrażeniami ciała. Kappa z kolei była ranna, ale na szczęście nie na tyle, by nie mogła sama się opatrzyć. Grey wyszedł nietknięty z potyczki, co w dużej mierze zawdzięczał tarczy otrzymanej od Custosa. Dzięki niej sparował bezboleśnie potężne uderzenia długich ramion bagiennego monstrum. Po udzieleniu pomocy czarodziejce, Szira podeszła do ściany kopuły i przez dłuższy czas wpatrywała się w dal. W pewnym momencie dziwnie ożywiona Sanako (choć nadal blada jak płótno) podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę pobliskich skał. Wszyscy niemal równocześnie podnieśli na nią wzrok.
- Dokąd się wybierasz? Powinnaś nadal odpoczywać – z troską w głosie powiedziała Szira.
- Muszę pójść… za potrzebą – głos nieco jej drżał.
Sanako czuła, że jakaś tajemnicza siła kieruje ją do wnęki w skałach. Po kilkudziesięciu metrach zobaczyła, że to duże wejście do jaskini. To z niej płynęły ku dziewczynie nasycone mocą fluidy. Do środka prowadził długi, dobrze oświetlony korytarz. Czarodziejka, niczym ćma wiedziona światłem, podeszła do opartej o ścianę czarodziejskiej laski zwieńczonej kryształową kulą. Jakby bezwiednie pchnęła oręż Skinga na ziemię. Przy zderzeniu z nią kryształ pękł i rozsypał się na dziesiątki nieregularnych kawałków…

***

Czarnoksiężnik już miał zabrać się za szkolenie kolejnego wyjca, ale nagle wyczuł bliską obecność innego przedstawiciela swojej profesji. Ten ktoś był jaskini! Jakim cudem dostał się aż tutaj? Sking zerwał się do biegu, ale zanim opuścił główną, wykutą w skale komnatę, jego głowę poraził okropny ból. Stało się to dokładnie w chwili, gdy kula jego oręża rozbiła się na małe części. Blizna na czole paliła go żywym ogniem! Padł na ziemię trzymając się rękami za skroń i stracił przytomność.
Kiedy otworzył oczy, stała nad nim zielonooka dziewczyna o jasnych, kręconych włosach. Jeszcze raz potarł bliznę, lecz pod palcami wyczuł tylko… jej część. Skoczył na równe nogi i podbiegł do lustra (było zwykłe, nie magiczne) umieszczonego obok wykutego w kamieniu tronu. W lustrzanym odbiciu zobaczył swoją twarz i w tym momencie powróciły do niego wszystkie zatarte wspomnienia. Cała jego przeszłość… Zauważył też, że mniej więcej połowa blizny zasklepiła się całkowicie. Za najdziwniejszą rzecz uznał jednak pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy: kiedy wrócę do domu oprócz pracy ze studentami powinienem zając się tym, co kocham najbardziej – hodowlą i tresurą wyjców!
- Nie byłeś jej sługusem, prawda? W jakiś sposób Cię zniewoliła, zmusiła do
służby… Wyczułam Twoją moc mimo wyczerpania i jakoś wiedziałam, że nie jesteś złym człowiekiem.
Sanako przyglądała się mężczyźnie, który nadal był w ciężkim szoku. Miał około czterdziestu lat, lekko kręcone włosy i długo nieprzycinaną brodę. Jego wzrost mógł budzić respekt, ale twarz sprawiała wrażenie łagodności.
- Tak, to znaczy… Nie, nie byłem jej sługą. Nawet nie bywałem na jej zamczysku. Zawsze odwiedzała mnie tutaj… Przed lustrem w jednej chwili przypomniałem sobie moje dawne życie. Ach, przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Patrick Rothfuss i jestem… To znaczy byłem wykładowcą w Astarporckiej Akademii Magii i Medycyny.
- Ja mam na imię Sanako. Chodź, przedstawię Cię reszcie grupy – dziewczyna wyciągnęła rękę w kierunku Patricka.

***

- Jesteśmy tak blisko, gdyby tylko nie ta przeklęta bariera… Jak ja chciałabym ją zniszczyć – trochę już zrezygnowana Szira uderzyła w ścianę kopuły. Raz po raz z nadzieją spoglądała na medalion od Custosa, ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Medalion nawet nie drgnął, więc elfka przez moment nawet zwątpiła w jego magiczne właściwości. Drago, w swojej smoczej postaci, patrolowała niebo. Kappa przez kopułę przyglądała się zamkowi w oddali, a Zekeros najwyraźniej zdrzemnął się na trawie. Grey i Lollek zaczęli się niecierpliwić i zdradzać oznaki niepokoju z powodu przedłużającej się nieobecności Sanako. Już mieli wyruszyć na jej poszukiwania, gdy ujrzeli wracającą magiczkę – nie samą. Szła w towarzystwie bardzo wysokiego, brodatego jegomościa.    
Po wysłuchaniu krótkiej opowieści Sanako, drużyna przywitała Particka dość przyjaźnie. Rothfuss nie wyglądał już na zdezorientowanego i okazał się bardzo kulturalnym człowiekiem. Drago sfrunęła na ziemię i również uścisnęła dłoń nowego sprzymierzeńca. Tylko obudzony Zekeros miał wątpliwości co do osoby maga.
- Może to jakiś podstęp Leony? Skąd mamy wiedzieć, że ten dryblas nie współpracuje z nią dalej? – Zekeros podejrzliwie przyglądał się Patrickowi.
- Rozwieję Twoje wątpliwości – pomogę Wam. Wyjmij swój drugi miecz, jest… magiczny.
- Domyślam się, dostałem go od wyjątkowego… strażnika. – najemnik nadal spoglądał nieufnie na maga. 
- Na klindze ma runy, układające się w liczbę, którą należy głośno przeczytać. Tak aktywujesz zaklęty w mieczu czar.
- Co to za czar? – Zekeros był coraz bardziej zainteresowany.
- Wesprzesz swoją drużynę armią hologramów. Znając odwagę niektórych sługusów Leony, wezmą nogi za pas gdy tylko to zobaczą!
- Armią holo… co?
- Po prostu powiedz głośno: siedemset siedemdziesiąt siedem.
Zekeros szybko wypowiedział magiczna liczbę i… oczom wszystkich ukazały się zastępy uzbrojonych po zęby rycerzy i ich giermków, karnie stojące szeregi – piechota, łucznicy, ciężka jazda… Wyglądali imponująco!
- Teraz rzecz najważniejsza – Patrick zwrócił się do Sanako. Połączmy nasze siły i jednocześnie uderzmy energią w kopułę!
Drużyna zauważyła, że dłonie maga jarzą się niebieskim blaskiem. Jego źródłem był pokaźny sygnet z białego złota. Z ozdoby wystrzelił jasny promień i uderzył w to, co tak irytowało wcześniej Szirę.
- Teraz Sanako, wal w to samo miejsce! – krzyknął Patrick.
Podobny, choć nieco węższy promień wystrzelił z rąk dziewczyny. Siła dwójki czarodziei spowodowała, że w kopule zrobiła się dziura, która szybko zaczęła się rozszerzać. Wkrótce w magicznej barierze powstała spora wyrwa – na tyle duża, że naraz mogły przez nią przejść co najmniej dwie osoby. Na ten widok drużyna, jak na zawołanie, zaczęła wiwatować z radości. Kiedy jednak Rothfuss zbliżył się do utworzonego wejścia, pozostała część blizny na jego głowie odezwała się paraliżującym ciało bólem. Mag pomimo zaskoczenia jakoś utrzymał się na nogach.
- Przechodźcie, ja nie będę w stanie tego zrobić. Przechodźcie, mówię, bo ściana za jakiś czas zacznie się zasklepiać! – wykrzyczał.
Bohaterom nie trzeba było powtarzać tego po raz drugi. Ostatnią, która przeszła na drugą stronę była Drago. Rzeczywiście, dość szybko doszło do pełnego zregenerowania magicznej zapory. Wszyscy członkowie drużyny wiedzieli, że droga do siedziby Leony stała przed nimi otworem. Za plecami nadal mieli zastępy hologramów uwolnionych z miecza Zekerosa.

Rozdział 8

Invictus, siedząc na jednym z drzew znajdujących się na pustyni, dostrzegła liczebną gromadę, która kierowała się w stronę zamku jej pani. Wyłaniająca się z mgły drużyna składała się z elfów, najemników, smoka oraz czarodziejki Sanako, którą znała jedynie z opowiadań mistrzyni L. Jednak dopiero widok coraz liczniejszych wojsk, kroczących z drużyną przeraził ją nie na żarty. Zaalarmowana nieoczekiwanymi gośćmi przyłożyła palec wskazujący wraz ze środkowym do czartary, którą wykonała jej mistrzyni L gdy Invictus przystępowała do jej armii. Był to symbol przynależności oraz sposób komunikacji z Leoną. Przymknęła powieki i wyszeptała cicho:
- Pani, do zamku zbliża się potężna grupa, która jest uzbrojona po zęby. Wśród ich szeregów, znajduje się twa podwładna Sanako oraz smok. Resztę stanowią elfy, najemnicy i jacyś rycerze. Invictus otworzyła oczy, obserwując z wolna poruszającą się armię; nagle usłyszała melodyjny, aczkolwiek surowy głos w swojej głowie.
„Masz się ich natychmiast pozbyć. Nie życzę sobie, aby jakiekolwiek śmieci leżały pod moim zamkiem. Rób, co do ciebie należy, albo pozbędę się ciebie i znów skończysz tam gdzie zaczynałaś. Wezwij resztę armii do pomocy”.
Invictus skinęła głową na rozkaz, chociaż wiedziała, iż Leona tego nie dostrzeże. Westchnęła cicho, a następnie znów przyłożyła dwa palce do czartary, przymknęła powieki i skupiła się, aby wiadomość dotarła do wszystkich wojowników będących we władaniu mistrzyni L.
- Alarm!!! Wzywam wszystkich wojowników Leony do walki z nieprzyjaciółmi, którzy zbliżają się do twierdzy.
Do jej głowy zaczęły napływać myśli innych osób, gdy ci wyrażali swoją gotowość do obrony zamku. Sama opuściła swoje miejsce obserwacyjne i ruszyła w stronę twierdzy, aby wspólnie z armią odeprzeć atak wrogów. Znalazłszy się na obszarze zamku wspięła się na gałąź najwyższego z pobliskich drzew. W konarze znajdowała się dziura, którą Invictus żłobiła przez długi czas i teraz służyła ona za skrytkę na broń. Wyjęła z niej dwa ostrza oraz dzidę. Noże chwilowo odstawiła na bok i skupiła się na oszczepie. Zacisnęła na jego drewnianej rękojeści dłonie i przyjęła pozycję bojową. Na innych drzewach i na zamkowym bruku znajdowała się reszta armii, która oczekiwała w skupieniu na rozkazy, jednakże na razie nie otrzymali jakiekolwiek dyspozycji. Zaraz jednak dostrzegli, iż przez okazały mur przelatują pociski wystrzelone przez wrogą armię. Wydawały się strzałami, ale później zmieniały się w coś w rodzaju energetycznych pocisków, które powalały kolejnych wojowników Leony. Zaniepokojeni podwładni mistrzyni spoglądali po sobie, a gdy Invictus dała znak do kontrataku, każdy z nich podniósł łuk zrobił z nich użytek – dziesiątki strzał poleciało ponad murem w kierunku nadciągających wojsk. Liczna armia, nie robiąc sobie nic z ataku Leonidasów, posuwała się coraz dalej, a każdy krok przybliżał ich do siedziby złej czarodziejki. W pewnym momencie nieprzyjacielska strzała ugodziła elfią najemniczkę w bark, a raczej powinna to zrobić, jednakże zamiast tego, zamieniła się w plamę energii, która rozlała się po ciele. Invictus poczuła paraliż w całej ręce, przez co wypuściła trzymany oszczep. Elfka dostrzegła jednak z wysoka, że im więcej pocisków wypuszczają przeciwnicy, tym bardziej topnieją ich szeregi – spora liczba wojowników musiała być zwykłą iluzją, czymś co oszukiwało wzrok, a ich pociski nie raniły żywej istoty. Potwierdzenie znalazła w fakcie, iż jej żołnierze padali na ziemię, jednak nie ginęli, a jedynie ogarniał ich częściowy niedowład. Uśmiechnęła się zwycięsko i wykrzyknęła do swoich towarzyszy:
- Te strzały nie potrafią nas zranić! To jedynie iluzje, które mają na celu wywołanie w nas paniki . Nasze pociski są prawdziwe, wygramy tę bitwę!
Armia Leony, pełna nowej determinacji, zaczęła oddawać coraz to celniejsze strzały. Coraz więcej trafionych hologramów rozpływało się w powietrzu lub ginęło na skutek wyczerpywania się ich magicznej energii. Leonidasi jeszcze niedawno myśleli, iż pokonanie tak dużej armii jest niemożliwe, ale teraz odkryli prawdę i stali się pewni swej wygranej.

***

Drago, która początkowo krążyła nad kompanami, nie należała do cierpliwych i postanowiła jak najszybciej zaatakować serce twierdzy – najokazalszą wieżę będącą siedzibą złej mistrzyni. Proste rozwiązania czasem są najlepsze; jeśli mi się uda, zakończę walkę zanim ucierpi ktokolwiek z moich przyjaciół – pomyślała energicznie machając skrzydłami. Będąc już blisko wieży z całą mocą zaczęła zionąć ogniem, którego płomienie dostawały się do środka budowli przez smukłe okna. Drago powtórzyła ogniowy atak jeszcze kilka razy, wkładając w niego całą swą smoczą furię. Nie wiedziała niestety, że samej magiczce nie wyrządziła praktycznie żadnej krzywdy. Przebiegła Leona, znając wszelkie moce i słabości smoków zdążyła zabezpieczyć się magiczną tarczą. Ogień hulał po komnatach, palił drewniane meble i woluminy – co rozwścieczyło magiczkę – ale jej samej płomienie nie ruszyły. Utrzymując wokół siebie tarczę, mistrzyni jednocześnie kolejnymi rzucanymi czarami walczyła z pożarem w swojej siedzibie. Nie było to łatwe i wymagało użycia dużych ilości magicznej energii. Z palców Leony tryskały fontanny wody, które zderzały się z płomieniami i stopniowo je gasiły. W tym czasie smoczyca po krótkim odpoczynku i zawróceniu w powietrzu pikowała na dach wieży, by zdruzgotać go potężnym ogonem. Ta sztuka nie udała się Drago ani z pierwszym , ani za drugim razem. Do trzech razy sztuka – przemknęło jej przez myśl kiedy ogon zmiótł w końcu kamienie i dachówki ze szczytu okazałej budowli. Ze środka biły kłęby dymu, a z okien wylewała się woda.

ROZDZIAŁ 9

Drużyna dobra – uszczuplona o połowę hologramów i Drago – zaczęła wspinać się po zboczu porośniętym dziwnym lasem, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Stanowił jednak doskonałą i jedyną osłonę przed nadlatującymi strzałami. W powietrzu unosiły się nietoperze, korony drzew były pozbawione liści, a ostre gałęzie plątały się ze sobą ponad głowami bohaterów. Mieli oni wrażenie, iż cały czas śledzą ich jakieś ślepia, należące do bliżej niezidentyfikowanych stworzeń, które czyhały na ich krew. Po kilkunastu minutach drużynie udało się pokonać krętą ścieżkę i już po chwili stanęli przed wysokimi murami obronnymi. Zekeros zaczął patrzeć na to sceptycznie, będąc przekonanym, iż zwykłym orężem nie da sie zburzyć kamiennej konstrukcji.
- Ja się tym zajmę – poleciła Sanako, a reszta armii wykonała polecenie, dając miejsce czarodziejce.
Dziewczyna podeszła do muru i wyciągnęła dłonie przed siebie, przymykając powieki. Zaczęła szeptać ciche słowa w tylko sobie znanym języku, a wokół jej rąk pojawiła się magiczna mgiełka, której cząsteczki błyszczały w promieniach słońca. Sanako przyłożyła palec wskazujący do kamiennej konstrukcji i zaczęła wodzić po nim, tworząc zawiły wzór. Gdy znak był ukończony, położyła dłoń na środku dzieła, a mur pękł niespodziewanie.
Członkowie drużyny instynktownie zakrywali się ramionami, gdy duże odłamki kamienia poleciały w ich stronę. Jednakże żaden z kamieni ich nie ugodził, gdyż sprytna czarodziejka o wszystkim pomyślała i uprzednio wytworzyła wokół nich obronną tarczę. Kosztowało ją to wiele mocy, aczkolwiek miała nadzieję, iż szybko nabierze siły.
Gdy tylko opadł kurz, drużyna dobra przedostała się na drugą stronę. Nie dostrzegłszy nigdzie zagrożenia, skierowali się w stronę serca zamku. głównej Sanako podeszła do głównej wieży, aby znów utworzyć magiczne wejście, dzięki czemu mieli dostać się do wnętrza twierdzy i pokonać Leonę.
Zaraz po wejściu do środka planowała wejście zamknąć i w ten sposób odciąć drogę interweniującym zastępom sługusów mistrzyni L. Czarodziejka po raz kolejny tego dnia musiała maksymalnie skupić się, aby zgromadzić całą moc w swoich dłoniach.
- Odsuńcie się – mruknęła cicho, a towarzysze bez słowa zaprzeczenia wykonali polecenie.
Dziewczyna wyciągnęła dłonie przed siebie i dostrzegłszy, że wokół nich wytworzyła się magiczna mgiełka, zaczęła poruszać nimi z gracją, wprawiając w ruch cząsteczki powietrza. Gdy ukończyła wykonywać określone ruchy, wyrzuciła prawą rękę z mocą przed siebie, a w murze utworzyło się przejście.
Drużyna dobra myślała, że jest bezpieczna, aczkolwiek z oddali obserwowała ich mroczna elfka Villemo. Dostrzegając, iż członkowie wchodzą do wieży jej pani, a największa część armii L. stała w zupełnie innym miejscu i dopiero przemieszczała się w kierunku wieży, postanowiła zainterweniować. Uniosła dłonie do góry, a następnie przyzywając moc wiatru, wznieciła podmuch gorącego powietrza, które zaczęło unosić zeschłe liście oraz patyki. Wyrzuciła dłonie z mocą przed siebie, a powstały poryw wiatru w zawrotnym tempie poleciał w stronę wrogów. Drużynę dobra, nie spodziewającą się ataku z żadnej strony, zaskoczył nagły podmuch, który był tak silny, że ściął ich z nóg. Jedynie Sanako zdążyła uchwycić Szirę za rękę i wciągnąć ją do wnętrza zamku, zanim wejście całkowicie się zamknęło. Niestety, dziewczyny zostały uwiezione, gdyż próbując przedostać się na schody, zderzyły się z bardzo silną ścianą magii, która uniemożliwiała im wędrówkę w kierunku najwyższej kondygnacji wieży.

***

Drago nie spodziewała się, że w po części zrujnowanej wieży Leona utrzyma się przy życiu, a już w ogóle nie przewidziała, że jej oponentka ma się całkiem dobrze i uderzy jeszcze całą swoją mocą! Mistrzyni zarzuciła na smoka magiczną sieć, która w błyskawicznym tempie zaczęła się kurczyć. Dodatkowo więzy parzyły grubą, łuskowatą skórę stworzenia.
- Nie tak łatwo, moja droga, można mnie pokonać! – krzyczała do zdumionej Drago.
Leona śmiała się szyderczo, niemal do rozpuku. Smoczyca wzniosła się w powietrze, próbowała wierzgać i wyswobodzić się z pułapki, ale wszystkie jej starania nie wiele dały. Co prawda kilka grubych sznurów tworzących sieć pękło, ale pozostałe krępowały ją bardzo mocno i paliły niczym rozżarzone żelazo. Ostatkiem sił, lecąc w dół, Drago skierowała się na pobliskie jeziorko. Odgłos plusku rozszedł się po okolicy, a minutę później Drago leżała na dnie zbiornika kilkanaście metrów pod wodą. Cały czas nie ustawała w wysiłkach, by pokonać pętające ją więzy.
- Poczekaj wiedźmo, jeszcze się zobaczymy – pomyślała smoczyca, wiedząc, że jest w stanie wytrzymać pod wodą dobre kilkadziesiąt minut.

***

Zekeros podniósł się ociężale i zaczął szukać źródła nagłego podmuchu. Zastępy holografów stopniały do kilkudziesięciu rycerzy. W jego oczy rzuciła się drobna elfka, która spoglądała na nich zza drzewa z chytrym uśmiechem na ustach. Zdenerwowany najemnik wyciągnął miecz z pochwy i machnął nim w powietrzu.
- Dalej szpicoucha, pokaż się! – wykrzyknął, celując czubkiem broni w nieprzyjazną istotę.
Nagle obok elfki pojawiły się inne dziewczyny z jej rasy. Pozostali członkowie drużyny dobra również pozbierali się z ziemi i dobywając swoich oręży stanęli gotowi do ataku.
- No dalej, pokażcie się – powtórzył Zekeros, stawiając kroki w kierunku grupki drzew.
Blondwłosa elfka, znana w szeregach Leony jako Illa, szepnęła coś do ucha Villemo, która była odpowiedzialna za wzniecenie podmuchu. Zekeros nie mógł dosłyszeć o czym rozmawiają, aczkolwiek dostrzegł ich spojrzenia, skupione na jego osobie. Villemo pokiwała powoli głową, na co druga elfka uśmiechnęła się wrednie i wydobyła zza pasa miecz. Z dzikim okrzykiem rzuciła się w stronę Zekerosa z dziwnym przyspieszeniem – była szybka jak mrugnięcie okiem. Najemnik nie zdążył nawet zareagować, gdy Illa wbiła ostrze w jego ramię. Zekeros krzyknął głośno i w odwecie zamachnął się swoim mieczem, trafiając w rękę elfki, która została niemalże odcięta, utrzymując się jedynie na pojedynczych ścięgnach. Właśnie w tym momencie walka zaczęła się na dobre.
Armia Leony, wezwana przez Villemo, która posłużyła się czartarem, pojawiła się przy niej gotowa do walki.
- Giń elfie! – wykrzyknęła Invictus, gdy zauważyła, że Lollek rusza w kierunku leżących na ziemi łuku i kołczanu ze strzałami.
- Chciałabyś! Twoja drużyna i tak przegra niezależnie ile osób polegnie w tej bitwie. Dobro zawsze jest górą! – odkrzyknął naciągając cięciwę swej broni. Invictus prychnęła pogardliwie.
- Dobro? Chyba sobie kpisz! To zło jest najsilniejszą potęgą na świecie, a ty się zaraz o tym przekonasz! – zaśmiała się i szybko oszacowała lot swego ostrza. Dziewczyna ugięła kolana i wyszarpnęła spod płaszcza sztylet o lśniącej klindze i rękojeści obwiniętej czarnym rzemykiem. Broń ze świstem trafiła w szyję Lollka. Wzdłuż jego piersi zaczęła cieknąć krew, elf zaczął się dusić. Zacisnął dłonie na szyi łapczywie łapiąc życiodajny tlen. Spomiędzy jego palców kapała ciemna ciecz.
- Jeszcze nadejdzie czas zemsty! - wykrztusił Lollek ostatkiem sił. Elf po raz ostatni zaczerpnął powietrze i padł na wznak na ziemię. Invictus wybuchła triumfalnym śmiechem i podbiegła do stygnącego ciała wroga. Wyrwała z jego szyi ostrze, a resztki wrzącej krwi obryzgały jej bezlitosną twarz. Dziewczyna skrzywiła się z obrzydzeniem i wytarła swój nóż w trupa. Wstała z klęczek i spojrzała drwiąco na przeciwnika.
- Dla ciebie już nie ma nadziei – powiedziała swym delikatnym głosem, który nie pasował do jej charakteru. Odwróciła się na pięcie i czym prędzej popędziła do swych przyjaciół, aby bronić twierdzy.
Tymczasem walki bezlitośnie toczyły się dalej i coraz to nowe ofiary doznawały obrażeń. Konni i piesi rycerze szarżowali, ale efektem ich ataku było tylko tymczasowe sparaliżowanie przeciwników. Vivro posyłała ogniste pociski w Kappę, ale tylko jeden zdołał ją lekko zranić; Petra, Villemo i Invictus również pochłonięci byli potyczką.
Villemo strzelała ze swego dębowego łuku, ale nie udawało jej się trafić. Członkowie drużyna dobra, szybcy i chronieni zaklęciami doskonale omijali lecące strzały. Gdyby sięgnęły celów, każdy trafiony przeciwnik wiłby się teraz na ziemi i umierał w cierpieniach, gdyż pociski były zatrute. Nie tylko to elfka miała w zanadrzu. Asem w jej rękawie były wyjątkowe strzały, które powodowały, że ugodzony zamieniał się w drzewo i tkwił wrośnięty w ziemię przez wieki.
Invictus, po zabiciu Lollka ogarnął szał walki. Strzelała ze swego łuku do przeciwników, jednakże, tak jak Villemo, nie udawało jej się nikogo trafić. Swojego ostrza wolała na razie nie dobywać. Było ono przeznaczone jedynie na ważne okazje, kiedy czas pozwalał na patrzenie jak płomień życia gaśnie w oczach ofiary.
W bitwie do tej pory udziału nie brała tylko jedna osoba. Była nią Petra - elfka, która również służyła na dworze Leony. Ta dziewczyna kryła się w krzakach z kapturem nasuniętym na głowę i uważnie obserwowała toczący się bój. Jej spojrzenie padło na najbliżej walczącego wroga, którym był Grey. Metalowe guzki na jego zbroi skrzyły się w promieniach słońca, a na klindze błyszczały krople krwi. Petra bez najmniejszego szelestu rzuciła się w wir walki. Miała bardzo dobrze rozwiniętą umiejętność maskowania, więc nikt jej wcześniej nie zauważył.
Obróciła się w stronę wojownika, którego obrała za swój cel. Zauważyła, że ten ma skórzaną zbroję, którą jej magiczne strzały z łatwością mogły przebić. Petra wzięła w dłonie swój znakomity łuk i wycelowała jego grot w Greya.
- Na przyszłość uważaj z kim zadzierasz! – warknęła pod nosem i  naciągnęła cięciwę łuku; już miała wypuścić strzałę, gdy usłyszała krzyk jakiegoś mężczyzny.
- Grey, uważaj! - wykrzyknął wojownik biegnąc w stronę Petry z obnażonym mieczem. Grey obejrzał się zdezorientowany. W tej chwili elfka szybko wypuściła strzałę, która ugodziła go w tętnice udową. Mężczyzna złapał się za nogę, a spomiędzy jego palców tryskała ciemna krew.  Chwiejąc się upadł na ziemię. Po jego twarzy przemknął grymas bólu. Spojrzał morderczym wzrokiem na Petrę.
- Twój koniec nadchodzi nędzna poczwaro! - krzyknął. Elfka prychnęła pogardliwie i odwróciła się od niego. Grey urwał ze swojego rękawa długi pas materiału i obwiązał go ciasno wokół uda. Petra sekundę później znalazła się oko w oko z Zekerosem.
- I co? Twój kolega wcale nie jest taki mężny jak się zdawało – powiedziała z bezlitosnym uśmiechem.
Zekeros nie tracił czasu na wymianę zdań, zamachnął się swym półtoraręcznym mieczem o czerwonej klindze i ściął głowę Petrze. Ciało elfki opadło na ziemię i przez chwilę drgało w konwulsjach, a głowa z zastygłym uśmieszkiem potoczyła się kilkanaście kroków dalej. Widząc to, Villemo stała przez chwilę nieruchomo z wyrazem zdziwienia na twarzy. Zrzuciła kaptur z głowy i spojrzała na bezwładne ciało jej przyjaciółki. Ścięta głowa leżała niedaleko tułowia; Villemo doskonale widziała czerwone oczy Petry, które niegdyś były pełne życia.
- Petra – szepnęła Villemo, a w jej oczach zalśniły łzy, które poczęły spływać po rumianych policzkach. Spojrzała bezradnie na Zekerosa, który stał w bojowej pozycji, z uniesioną klingą. Miał zaciśnięte zęby.
- Ciebie też czeka taki los – powiedział z błyskiem w oku.
- Przekonajmy się! – elfka zacisnęła powieki, a gdy je uniosła, w jej oczach płonęła chęć mordu. W tym momencie blisko przy niej stanął jej sojusznik Vivro, który również pragnął zemsty.
- O widzę, że masz pomocnika- rzekł Zekeros.
Villemo pełna determinacji uśmiechnęła się. Vivro w tym momencie już zabierał się do pracy – zachodził przeciwnika od tyłu. Przykucnął i mocą ognia zaczął rozgrzewać metal okrywający dłoń przeciwnika. Tymczasem Elfka ruszyła w stronę Zekerosa. Ten dopiero po chwili poczuł doskwierające ciepło, ale było za późno, gdyż stopiony metal zaczął spływać na ziemię raniąc przy okazji jego rękę. Villemo schyliła się i z czarnego buta wyjęła wyjątkową strzałę, która była przeznaczona dla jej najgorszych wrogów. Spokojnie skierowała grot swej broni w kierunku Zekerosa, po czym przymykając jedno oko, wypuściła ją ze świstem. Wystrzelony pocisk z łatwością wślizgnął się pod rękaw najemnika i wbił się w skórę przedramienia. Mężczyzna z zaciętym wyrazem twarzy wyrwał strzałę po czym z agresją cisnął ją na ziemię. Przejechał palcem po strużce krwi, która spływała z jego przedramienia wzdłuż ręki i skapywała na ziemię. Przyjrzał się dokładniej swej ranie i zauważył czerwone drobinki, które płynęły do góry.
- Coś ty zrobiła, wiedźmo?! – wykrzyknął.
- Och to nic wielkiego. Trucizna, która płynie w twojej krwi, przemieni twe ciało w drzewo. Zachowasz duszę, lecz będziesz czuł się pusty tak, jak ja czuję się teraz po stracie przyjaciółki – powiedziała z goryczą.
Villemo uśmiechnęła się drwiąco i odeszła. Zekeros wiedział co trzeba zrobić, nie zawahał się ani przez chwilę. Wydobył zza pasa poręczny toporek i jednym, sprawnym cięciem, odciął swoje przedramię na wysokości łokcia. Jego zbroję obryzgała posoka, a ręka opadła bezwładnie na trawę i zamieniała się w zeschnięte drzewo. Najemnik opadł spocony na twardą ziemię i spojrzał na poszarpane ciało i kość. Wśród gwaru bitwy, dało się słyszeć jego męski, rozdzierający krzyk.
Zaraz potem zaryczała Drago, która wyleciała z pobliskiego jeziorka. Była poparzona i wyczerpana, ale nie na tyle, żeby nie móc polecieć z odsieczą swoim przyjaciołom. Z jej nozdrzy buchał dym, a z potężnej paszczęki wyleciały jęzory ognia, który siał spustoszenie w szeregach Leonidasów.

ROZDZIAŁ 10
Podczas gdy pod zamkiem toczyła się zacięta bitwa, Sanako oraz Szira próbowały pozbyć się magicznej bariery, która oddzielała je od Leony.
- Sanako, czy mogłabyś użyć swojej mocy? – spytała Szira, wycieńczona ciągłym uderzaniem pięściami w niewidzialną przeszkodzę.
- Oczywiście, aczkolwiek może to trochę potrwać, gdyż moje zasoby magiczne są wyczerpane  – mruknęła w odpowiedzi czarodziejka i zbliżyła się do bariery, unosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej.
Usta elfki opuściło ciche westchnięcie. Każda stracona minuta była na wagę złota, ale nie miały innego wyjścia. Wokół rąk Sanako zaczęła tworzyć się charakterystyczna błękitna mgiełka, świadcząca o używaniu mocy magicznej.
Gdy dziewczyny trudziły się, aby zniszczyć niewidzialną osłonę, Leona widziała wszystko ze swojej wieży i postanowiła zareagować. Wezwała swoje dwie poddane poprzez czartary i rozkazała im zniwelować zagrożenie. Madelaine – pierwsza z podwładnych, posiadająca skrzydła – oraz Quaneku od razu zjawiły się na polecenie i, po głębokich ukłonach, ruszyły rozprawić się z wrogiem. Śpiesznie pokonywały stopnie w dół; po chwili do ich uszu dotarł cichy okrzyk zwycięstwa – to osłona została zniszczona. Z dołu rozbrzmiały szybkie kroki – dwie dziewczyny kierowały się ku górze, by już po chwili wyłonić się zza rogu. Ich twarze zdobiły zwycięskie uśmiechy. Jedna miała szpiczaste uszy, świadczące o przynależności do elfów, a druga charakteryzowała się delikatną urodą oraz bladą cerą. Madelaine postanowiła zainterweniować i użyć swej mocy ziemi. Wyciągnęła dłonie przed siebie i przymknęła powieki o długich rzęsach, skupiając się na charakterystycznym uczuciu, które obezwładniało jej ciało. Wokół rozszedł się zapach przypominający świeżo przekopaną glebę i trawę , świadczący o rzuceniu czaru. Madelaine wykonała gwałtowny ruch rękoma – rozrzuciła je na boki, a całą twierdzą zatrzęsło. Z sufitu posypały się drobne kamyki, a niektóre ze stopni obsunęły się. W wyniku nagłego ruchu budowli Szira oraz Sanako straciły równowagę i poleciały przed siebie, obijając sobie nagie kolana oraz łokcie.
- Myślałyście, że dostaniecie się na górę bez przeszkód? Srogo się pomyliłyście – prychnęła lekceważąco Madelaine, skrzyżowawszy ramiona na piersi.
- Dostaniemy się do Leony za wszelką cenę – mruknęła Sanako, mrużąc gniewnie brwi.
Quaneku szepnęła coś do ucha swej towarzyszki, a dziewczyna uśmiechnęła się chytrze. Uniosła spojrzenie swych ciemnych jak noc oczu i obdarowała nim przeciwniczki. Podniosła dłonie, aby utworzyć przed nimi ścianę ognia, aczkolwiek coś odebrało jej umiejętności i otępiło zmysły.
- Co jest? – mruknęła cicho, spoglądając na swoje smukłe palce.
- Zablokowałam twoją moc, teraz nie możesz nic zrobić – oznajmiła Sanako, podpierając się na ramieniu Sziry. Częste używanie magii wyczerpało ją.
- Twa moc nie jest silniejsza od mojej! – wykrzyknęła rozwścieczona Madelaine i z impetem tupnęła w kamienny stopień, który, naruszony wcześniej przez trzęsienie, pękł pod uderzeniem. Posypały się kolejne kamienie ze schodów. Kilka rozstąpiło się pod stopami Quaneku, która straciła równowagę i poleciała w dół. Opadając na kamienną posadzkę, uderzyła potylicą w ostry kamień. Na szarawym odłamku pojawiły się strużki ciemnej krwi, wypływające z ciała Quaneku. Od ścian wieży odbił się rozpaczliwy krzyk Madelaine, gdy tylko ta zauważyła towarzyszkę leżącą bezwładnie u stóp schodów. Dziewczyna rozłożyła swe czarna skrzydła pełne atramentowych piór i po krótkim locie wylądowała przy rannej Quaneku.
Szira przez chwilę spoglądała na Madelaine, której łzy obficie spływały po policzku, jednakże Sanako szturchnęła ją w ramię. Elfka przeniosła uwagę na czarodziejkę, która otrzepała spódniczkę z malutkich kamyczków.
- Mamy wolną drogę, musimy czym szybciej dotrzeć do Leony – powiedziała, spoglądając ku górze. Szira pokiwała głową na znak zgody i zaczęła wspinać się po schodach. Podczas wędrówki w górę, Szira zauważyła, że jej towarzyszka kuleje na jedną nogę oraz kurczowo zaciska palce na ramieniu, gdzie na koszuli widnieje szkarłatna plama.
- Sanako, co ci się stało? – spytała, marszcząc brwi.
- Wszystko w porządku – odpowiedziała czarodziejka, uśmiechając się uspokajająco. - Już tak mało dzieli nas od skończenia tego wszystkiego.
Szira przytaknęła i nie odezwała się już ani słowem, aczkolwiek co jakiś czas spoglądała kontrolnie na czarodziejkę, która nagle zatrważająco pobladła. Elfka obawiała się o jej zdrowie, choć wiedziała, że dziewczyna jest silna i nie podda się bez walki.
Po niedługiej wspinaczce dziewczyny znalazły się przed wysokimi, masywnymi drzwiami, które były zakończone złoconym łukiem. Duża klamka, w kształcie liścia wiązu lśniła w promieniach słońca, wpadających poprzez małą szczelinę w murze. Szira i Sanako spojrzały na siebie wymownie, a następnie obie nacisnęły na pozłacaną klamkę. Automatycznie jakaś siła odepchnęła je do tyłu, dziewczyny boleśnie obiły się o ścianę. Tajemnicze znaki, wyżłobione w drewnie, wypełniły się złotą barwą, a wokół drzwi pojawiła się migotliwa aura.
Szira podniosła się z cichym stęknięciem, natomiast Sanako podparła się dłońmi o wilgotną posadzkę, a następnie uniosła się ostrożnie, uważając na zranioną kostkę.
- Drzwi są bronione zaklęciem. To było do przewidzenia – sapnęła, obejmując ramieniem brzuch. Na jej czole perliły się pojedyncze kropelki potu, co zaniepokoiło Szirę.
- Dasz radę je złamać? – spytała, spoglądając na Sanako niepewnie.
Czarodziejka pokiwała w odpowiedzi głową, powoli podchodząc do lśniących drzwi. Wysunęła jedną z dłoni przed siebie, a następnie przymknęła powieki. Jej spierzchnięte wargi zaczęły się poruszać, gdy dziewczyna zaczęła wypowiadać słowa w tylko sobie znanym języku. Podczas cichego szeptania, przyłożyła dłoń do drewnianej powierzchni i opuszką palca zaczęła wodzić wzdłuż pozłacanych linii zawiłych znaków.
- Już – powiedziała, gdy aura wokół drzwi zniknęła, a dziwna złotawa barwa została zastąpiona przez najczystszą biel.
Szira niepewnie podeszła do wrót, naciskając ostrożnie na klamkę. Dziewczyny usłyszały ciche skrzypnięcie, a następnie drzwi uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem.
- Chyba nam się udało – mruknęła elfka, a jej ciało ogarnął nadzwyczajny chłód.
- Oczywiście, że się udało – odezwał się głos z głębi pomieszczenia aksamitny, aczkolwiek zimny jak lód, głos.
- Leona – powiedziała Sanako, gdy drzwi stanęły otworem, a one zauważyły postać majaczącą na tle dużego okna.
Kobieta o kręconych włosach stała pewnie, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Na jej ustach widniał szyderczy uśmieszek, a w oczach czaił się błysk nienawiści. Długa suknia, w kolorze ciemnej purpury, ciągnęła się aż do ziemi, pozostawiając odkrytą jedynie jedną nogę. Kobieta nosiła gruby, skórzany pas z wizerunek lwa. Leona rozłożyła ramiona, czemu towarzyszył cichy szelest, gdy jej szerokie rękawy otarły się o siebie.
- Kogo my tu mamy – Leona spojrzała badawczo na młodą czarodziejkę, która zaciskała pięści. - Sanako, moja uczennica!
- Już nią nie jestem – głos zabrzmiał niezwykle twardo, odbijając się echem od ceglanych murów.
- Zdradziłaś mnie – powiedziała kobieta z wyrzutem, postępując krok w ich kierunku. - Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?
- Ponieważ spotkałam osoby, które zostały przez ciebie zranione. Usłyszałam o tym, co zrobiłaś. Wszystkie krzywdy zostały ujawnione. Na mojej drodze pojawiła się Drago, na którą rzuciłaś czar i okrutnie wykorzystałaś. Twoje przewinienia zostały odkryte – warknęła i skierowała nienawistne spojrzenie na Leonę, która stała niewzruszona, nie przejmując się oskarżeniami, które usłyszała. Po chwili w komnacie rozbrzmiał głośny śmiech, który kobieta próbowała stłumić, przykładając dłoń do ust.
- Przepraszam, ale rozbawiły mnie twoje oskarżenia – zaśmiała się, ocierając z kącika oka wyimaginowaną łzę. - Smoki, elfy czy inne stworzenia nie są dla mnie ważne. Nic nie znaczą w tym wymiarze. Chciałam zniszczyć ich światy, abym mogła królować w swoim, trzecim. Wtedy byłabym jedyną władczynią i nikt nie zagrażałby mojej potędze. Wszyscy byliby mi posłuszni – bezmózgie kreatury, które byłyby moimi sługami, nie sprzeciwiającymi się żadnemu rozkazowi. Byliby na każde moje zawołanie, cały świat leżałby u moich stóp! Nie musiałabym nawet z nimi przebywać, aby wydawać im polecenia. Każdy miałby wykonaną specjalną czartarę, abym mogła się z nimi porozumiewać na odległość. Moi aktualni podwładni również takie mają i doskonale się sprawują! Podczas gdy Leona snuła plany na temat swojej przyszłości, Sanako poczęła skupiać resztki swojej mocy w dłoniach. Wiedziała, że jej organizm jest wyczerpany i w pewnym momencie może odmówić posłuszeństwa, jednakże miała nadzieję, że wytrzyma jeszcze jeden, ostatni atak. Wysunęła dłonie przed siebie, wykorzystując chwilowe rozkojarzenie Leony i wymierzyła w jej kierunku pocisk mocy. Niebieska strzała przemknęła przez komnatę z zawrotną prędkością i Sanako miała nadzieję, iż w końcu jej się uda, ale Leona w ostatniej chwili wytworzyła wokół siebie barierę ochronną, odbijając pocisk.
Sanako nie zdążyła zareagować i powracająca strzała ugodziła ją nieopodal serca. Dziewczyna opadła na kolana, przyciskając dłonie do rany. Chciała zniwelować cierpienie, jednak resztki mocy jakie miała, przeznaczyła na pocisk. Zakręciło jej się w głowie, a następnie opadła do tyłu, uderzając twardo w posadzkę.
Po komnacie przeszedł głuchy huk. Szira widząc leżącą na kafelkach przyjaciółkę, poczuła wzbierającą złość. Zacisnęła dłonie w pięści, przenosząc swój wzrok na Leonę.
- Ty… - wycedziła przez zęby, mrużąc gniewnie oczy.
- Słucham? – Leona z gracją odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy.
- Zapłacisz za to! – wykrzyknęła elfka i nagle poczuła niewyobrażalne ciepło w okolicy klatki piersiowej, gdzie ciążył jej naszyjnik, otrzymany od Custosa. Spojrzała na biżuterię i dostrzegła, iż zaczęła ona delikatnie wibrować. Dreszcz przebiegł jej po plecach, a zaraz po tym poczuła falę ciepła na całym ciele. Nagle naszyjnik rozjaśnił pomieszczenie błękitnym światłem, a Leona zakryła oczy ramieniem, chroniąc oczy przed niezwykłym blaskiem.
Szira powoli rozłożyła ramiona, czując niewyobrażalną siłę przepływającą poprzez jej żyły, docierającą do każdego zakamarka ciała. Skrzydełka naszyjnika rozchyliły się, dzięki czemu wisiorek zaczął emanować jeszcze jaśniejszym światłem…
- Nadszedł twój koniec, Leono – powiedziała Szira, a jej głos zabrzmiał niezwykle głęboko, jakby obudziła się w niej jakaś pradawna istota, która objęła panowanie nad jej ciałem. Elfka wysunęła dłonie przed siebie i nagle po komnacie przeszedł podmuch powietrza, który rozwichrzył włosy Sziry oraz zatrzepotał szerokimi rękawami Leony. Kobieta chciała w jakiś sposób zapanować nad mocą elfki, jednakże była ona o wiele silniejsza od zdolności magicznych samej mistrzyni.
Szira wykonała gwałtowny ruch dłońmi, a Leona, niczym szmaciana lalka, została pchnięta poprzez nieokreśloną siłę na meble znajdujące się za nią. Głuchy jęk rozniósł się po komnacie, gdy ciało mistrzyni obiło się boleśnie o regały z grubymi księgami. Dwa ze spadających tomów uderzyły Leonę w głowę. Elfka natomiast wykonała parę skomplikowanych ruchów, magicznymi sznurami związując Leonę.
- Co ty zrobiłaś?! – wysyczała oszołomiona uderzeniami. O jakimkolwiek poluzowaniu magicznych więzów nie było mowy.
- To koniec twojego panowania, Leono – przemówiła Szira, a następnie subtelnie machnęła dłonią.
Na środku komnaty znikąd pojawił się portal, skrzący się niebieskawą poświatą. Z każdą kolejną sekundą rósł, aż w końcu otworzył się całkowicie, ukazując spalone kikuty drzew oraz zaniedbaną ziemię, z której wyrastały różne, koszmarnie wyglądające rośliny. Portal mógł pokazywać tylko jedno. Świat elfów.
- Nie, nie zrobisz tego! – wykrzyknęła Leona, a w jej oczach czaił się błysk szaleńczego strachu.
Shira zmrużyła oczy, spoglądając na mistrzynię, która wyglądała niezwykle żałośnie, wijąc się w niewidzialnych więzach.
- Skończysz w świecie, który zniszczyłaś doszczętnie – wypowiedziała, a następnie jednym, szybkim ruchem przesunęła ciało Leony w stronę portalu.
- Nie, błagam! Oszczędź mnie!
- Nie ma dla ciebie ratunku, Leono. Zło całkowicie zawładnęło twoim sercem. Żegnaj – powiedziała i wykonała gwałtowny ruch dłonią.
Postać mistrzyni zamajaczyła na tle zniszczonego świata, po czym kobieta wpadła w odmęty wiecznego nieszczęścia. Jej głośny krzyk rozbrzmiewał w komnacie, dopóki portal nie zniknął, zamykając Leonę w doszczętnie zniszczonym świecie elfów.
Szira stała przez chwilę oszołomiona. Jej naszyjnik przestał pulsować, oślepiające światło zniknęło, a chłodny podmuch wiatru przestał bawić się jej włosami. Cisza po burzy…
Elfka opadła na kolana, zupełnie pozbawiona siły i zaczęła łapczywie pobierać powietrze do płuc. Nie wierzyła, że to już koniec. Nie mogła zrozumieć tego wszystkiego, co przed chwilą miało miejsce.
Cichy jęk dotarł do jej uszu, co zmusiło dziewczynę do rozejrzenia się po komnacie. Dopiero w tym momencie przypomniała sobie o rannej Sanako, która opierała się o jedną ze ścian, trzymając się za brzuch.                    
- Sanako! – wykrzyknęła Szira i zerwała się z podłogi, co zaowocowało zawrotami głowy, jednakże elfka nie zwróciła na to i czym prędzej znalazła się przy swojej przyjaciółce. Czarodziejka uniosła wzrok, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Już po wszystkim, co? – spytała, ostrożnie odgarniając mokre kosmyki z swojej twarzy.
- Tak, Sanako, udało się nam – powiedziała Shira, a w jej oczach zebrały się łzy. Nie wiedziała czy płacze ze szczęścia, czy może niepewności co do stanu swojej towarzyszki.
- Teraz wszystko będzie dobrze – mruknęła czarodziejka, przymykając powieki i odchylając głowę. Oddychała ciężko, jednakże na jej ustach nadal widniał delikatny uśmiech. Udało się im. Pokonały Leonę, która była zagrożeniem dla całego świata. Stanęły razem do boju, łącząc swoje siły, dzięki czemu wygrały tę ciężką walkę. Nie udałoby im się to, gdyby nie współpraca niezwykle utalentowanych osób.
- Zbudujemy nowy świat, Sanako. – wyszeptała Szira.

***

Na zewnątrz wieży żołnierze Leony albo pierzchali wyczuwając brak opieki swojej mrocznej pani, albo też budzili się z letargu – tak jak było to ze Skingiem. Członkowie Drużyny Dobra również czuli, że to koniec ich zmagań. Rozgrzana walką Drago jeszcze przez kilka chwil goniła uciekinierów, potem wzbiła się w powietrze i z radości wykonała kilka powietrznych ewolucji. Jej ryk zwycięstwa słychać było daleko za lasami i górami. Na niebie zza chmur wyszło słońce, a jego promienie przyśpieszyły powrót pobliskiej przyrody do dawnej, normalnej postaci.
Pół roku później resztki wieży runęły wśród obłoków kurzu, a dawniej przeklęte miejsce stało się pierwszą w okolicy siedzibą wysokich elfów.