Miasto Ararat jest ogromne; mieszkają w nim setki rozmaitych bóstw mających realny wpływ na jego kształt i życie obywateli. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy bogowie są siłami witalnymi metropolii, czy też jej produktami ubocznymi. Nad miastem, po bardzo długiej nieobecności, przelatuje mityczny Ptak, pozostawiając część swojej mocy ludziom oraz przedmiotom. Dzięki niej z Domu Barbotina (poprawczaka) ucieka chłopak imieniem Jack, a Gromowładny – najlepsza fregata hrabiny Ilony, wzbija się w powietrze, co zresztą zostało zaplanowane przez jej nadwornego naukowca, Holbacha (liczne znaki od dawna zapowiadały powrót Ptaka). W tym samym czasie do portu zawija statek z przybyszem z odległej krainy, Chórzystą (rodzaj kapłana) Arjunem. Ten chce odnaleźć Głos (zwany też Akordem Akordów, Dźwiękiem Złotej Piszczałki, Siedmiokrotnym) – bóstwo, które odeszło z Domu Chóru osierocając gorliwych wyznawców. Gdzie indziej mógłby powędrować Głos, jeśli nie do jedynego w swoim rodzaju Ararat?
Jack trafia do grupy podobnych mu, młodocianych uciekinierów i złodziejaszków. Tu zyskuje nowych przyjaciół oraz szacunek wynikający z faktu, że zbiegł z najbardziej rygorystycznego domu poprawczego. Chłopak stopniowo odkrywa, że moce przekazane mu przez Ptaka są naprawdę niezwykłe i umożliwiają dokonywanie rzeczy, o których wcześniej nawet nie śnił. Wkrótce Jack, obdarzony przez kompanów przydomkiem "Jedwabny", zaczyna przewodzić całej ferajnie. Dzieciaki nazywają siebie Gromowładnymi, albowiem latająca fregata stanowi dla nich symbol czegoś, czego zawsze najbardziej pragnęli – wolności i swobody. Sam okręt, dowodzony przez kapitana Arlandesa i uzbrojony w potężne działa staje się groźną bronią w rękach Ilony walczącej o wpływy z innymi, miejscowymi szlachcicami. Arjun, drugi z protagonistów, wytrwale szuka informacji o Głosie – niestety, nikt nie wie gdzie znaleźć Akord Akordów.
W kolejnych rozdziałach śledzimy poczynania Chórzysty lub Jedwabnego Jacka i nietrudno domyślić się, że prędzej czy później ich losy skrzyżują się na dobre. Jack jest postacią bardziej dynamiczną i ma w coś z komiksowego bohatera, a jeszcze więcej z… Piotrusia Pana. Tak, powieść Gilmana nosi znamiona bajki, ale światu przedstawionemu daleko do bajkowej sielankowości – poza wojną pomiędzy zarządcami Ararat (hrabina kontra gerent jednej z dzielnic), dochodzi tu do krwawych zamieszek, a w pewnym momencie Gromowładni walczą zarówno z religijnymi, fanatycznymi bojówkarzami, jak i regularnym wojskiem. Rozdziały z Arjunem na ogół cechuje dużo spokojniejsza narracja, a miejscami wręcz trochę niepotrzebne przeciąganie akcji, ale dzięki tej różnicy i dwóm bohaterom mamy okazję poznać miejskiego molocha od różnych stron. Nieźle prezentują się Holbach jako typ wnikliwego naukowca (poszukiwanie prawdy o rzeczywistości i chęć wyzwolenia ludzi spod jarzma ignorancji) oraz prawniczka Olimpia, a jeszcze lepiej – tajemniczy Shay, któremu udało się pochwycić i zamknąć pełne mocy odbicia bogów. Wrażenie nieco pomijanej persony sprawia natomiast Arlandes (tuż przed "startem" Gromowładnego śmierć ponosi ukochana żona kapitana, więc od początku jest on postacią tragiczną, a przez to intrygują). Więcej uwagi autor mógł też poświecić rywalizującym władcom Ararat i polityce – jak na mój gust w książce brakuje zakulisowych gierek, układów i układzików.
Niewątpliwym atutem powieści jest coś, co tygrysy lubią najbardziej: worldbuilding na najwyższym poziomie – ogranicza się on właściwie do jednej metropolii, ale za to jakiej! Aż chce się powrócić do Ararat i poznać wszystkie jego tajemnice (czytający w języku Szekspira mają to szczęście, że mogą sięgnąć po Gears of the City). Anglik porusza się w rejonach bliskich fantasy oraz realizmu magicznego na tyle dobrze, że niemal dorównuje innym, brytyjskim pisarzom – Gaimanowi i MacLeodowi. Nie przypadkiem podaję te dwa nazwiska, gdyż Gromowładny wykazuje pewne podobieństwa do Amerykańskich bogów (ilość bóstw i oniryczność opowieści) oraz do Wieków światła (podobny poziom rozwoju technologicznego, miasto z dzielnicami przemysłowymi i slumsami, rewolucja społeczna). Nie zapominajmy o bajkowej aurze niektórych scen, dwóch szczyptach grozy (chory, "zraniony" bóg rzeki) i garści pomniejszych, świeżych pomysłów. Rezultat? Pozycja może nie rewelacyjna, ale imponująca siłą wyobraźni autora, bez dwóch zdań warta poświęconego jej czasu.
J.Rusak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz