Oto kolejna recenzja mojego pióra. Polecałem już zbiór "Rakietowe szlaki 1", bo chciałbym zachęcić Was do sięgnięcia po klasyczne i reprezentatywne opowiadania spod znaku science fiction. Dziś o drugiej części antologii wydanej przez Solaris. Zobaczcie jak różne tematy się tu przewijają!
Druga rakieta
Inaczej niż w Krokach w nieznane, założeniem cyklu Rakietowe szlaki jest przedstawianie klasycznych, więc nierzadko leciwych, ważnych w historii gatunku tekstów. Ich staranny dobór zaowocował wysokim poziomem pierwszego tomu przy dużej różnorodności podejmowanych tematów. Na pokładzie Rakietowych szlaków 2 umieszczono podobną liczbę opowiadań oraz – co może wydawać się nieco dziwne – jeden wiersz. Tym razem dominuje tematyka związana z kosmosem, jego podbojem i kolonizacją, podróżami do innych światów oraz obcymi rasami. Nudne i oklepane? Wcale nie, bo to studnia bez dna, co udowadniają autorzy mniej lub bardziej znani polskim czytelnikom. Jednak nie samą przestrzenią kosmiczną żyje science fiction – rzekłbym nawet, że w ogólnym ujęciu lepiej prezentują się pozostałe opowiadania, w szczególności zaś te, które wyszły spod piór Huberatha, Neffa, Le Guin i Sturgeona.
Bohater żartobliwej opowieści Sheckley’a (Zwiadowca-minimum) to nieudacznik i pechowiec, właściwie w ostatniej chwili odwiedziony od chęci popełnienia samobójstwa. Dlaczego w takim razie Zarząd Zwiadu Kosmicznego przyjmuje go do pracy i wysyła jako próbnego osadnika na jedną z nowo odkrytych planet? U Sheckley’a możliwość oswajania nowych "lądów" to (klasycznie) powód do optymizmu i okazja do zmagań ze słabościami. Kontakt z rozumną, choć niezbyt rozwiniętą rasą, ma tu charakter pokojowy. Nieco inaczej wyglądają relacje ludzkość-kosmici w Gambicie pionka Zahna – porwanego człowieka obcy zmuszają do udziału w badaniach psychologicznych, opierających się na rozgrywaniu gier planszowych z rozmaitymi istotami pozaziemskimi. Czy homo sapiens, postrzegany pod pewnymi względami jako dość prymitywny, nie stanowi zagrożenia dla cywilizacji Strykfar? Jak sugeruje tytuł, Zahn oddał pokłon najciekawszej grze strategicznej wszechczasów – szachom. W Nowym człowieku Weinera obcy również uprowadzają ludzi, ale robią to z innych pobudek. Swanwick pisze z kolei o telewizji jako o wynalazku, którego działanie jest tyleż ogłupiające, co nieprawdopodobne, a przez to wręcz podejrzane (Jest tu ktoś z Utah?). Czyżby ktoś podsuwał nam niektóre, ważne dla rozwoju technicznego nowości?
Rosjanie Bilenkin i Warszawski osadzili swoje historie w kosmosie w dużej mierze zdobytym i okiełznanym. Jego Mars Bilenkina to spojrzenie na czerwoną planetę oczami astronauty-weterana. Era ekstremalnych trudności i pionierów poświęcających się dla rozwoju cywilizacyjnego odeszła w zapomnienie; teraz Mars jest idealnym miejscem dla osadników oraz turystów. Czy ci są w stanie zrozumieć starego Silina – żywy relikt przeszłości? W Kursancie Płoszkinie Warszawskiego pewien kadet, w ramach zakładu z kolegami, postanawia wywieść w pole doświadczonego kapitana statku kosmicznego. Autor – absolwent Wyższej Szkoły Morskiej – nawiązuje do romantycznych czasów żeglugi po morzach i oceanach. Gudaniec – trzeci Rosjanin obecny w antologii (jedyny do dziś żyjący) sięga po motyw biblijny; króciutka Arka zaskakuje zabawnym zakończeniem.
Jedynym pisarzem, którego dwa opowiadania znalazły się w zbiorze jest Ian Watson. Pierwszym w kolejności Oknom bliżej do klasyki, zaś W duchu Lukrecjusza samym pomysłem przypomina nieco Inne pieśni Jacka Dukaja. W drugim z wymienionych sposób postrzegania rzeczywistości przez sprowadzonego z przeszłości poetę i filozofa zaczyna udzielać się współczesnym (przynajmniej tym, którzy przebywają w najbliższej okolicy Rzymianina). A co by było, gdyby zamiast Lukrecjusza, czy wcześniej Galileusza i Darwina, w ten sam sposób "przywołać" Chrystusa? Rodacy Watsona również pokazali się z dobrej strony. Statek, który wędrował po oceanie kosmosu Bayley’a to rzecz bardzo tradycyjna, czego nie można powiedzieć o Trzeźwych odgłosach poranka w jednym z odległych krajów Aldissa – tu już nie dostajemy niczego na tacy, więc czytelnik może cieszyć się pewną swobodą interpretacyjną.
Cóż tam wymienieni Amerykanie, Kanadyjczyk, Rosjanie i Brytyjczycy; do jednego z najjaśniejszych punktów zbioru należy bez wątpienia krótka forma rodzimego autora – Marek S. Huberatha. Wrócieeś Sneogg, wiedziaam… (nagroda miesięcznika Fantastyka w 1987 roku) niesie ze sobą ogromny, emocjonalny ładunek. To opowieść o współczuciu, poświęceniu, przyjaźni, a przede wszystkim miłości w warunkach ekstremalnych – w świecie fizycznego i psychicznego upośledzenia, zdegradowania istot ludzkich. I wyrazista wymowa, i postapokaliptyczna otoczka czynią z tego tekstu małe dzieło (warto czytać po raz kolejny!). Prawdziwą perełkę stworzył także Czech – Ondrej Neff. Jego Największy świr w dziejach swangu zachwyca zwariowanym pomysłem i wykonaniem. Neff użył języka stylizowanego na slang młodzieżowy, trafnie skrytykował serwowane przez telewizję rozrywki, kreowanie i – z drugiej strony – bezkrytyczne przyjmowanie nowych mód. Telewizyjne show stają się coraz brutalniejsze (przypominają się filmy o krwawych "sportach" przyszłości), liczy się tylko sława, kasa i milionowa oglądalność. Największy świr w dziejach swangu zapewnia czytelnikowi jazdę bez trzymanki, ale jakże przyjemną!
Absurd czuje się także w Auto-da-fé Zelaznego (pierwsza publikacja – w Niebezpiecznych wizjach), w którym narrator przypomina sobie przebieg nietypowej korridy. Nie biorą w niej udziału byki, lecz… samochody. Z wielkich gwiazd starszego pokolenia są jeszcze Ursula Le Guin, Theodore Sturgeon oraz Gene Wolfe. Le Guin w mocno wyróżniającej się Królowej Zimy opowiada tragiczną historię o władzy, o matce i córce; łączy sf z fantasy, świetnie kreśli wykreowane uniwersum. Sturgeon w intrygujący sposób pisze o samotności nierozumianego, niedocenionego naukowca-geniusza oraz kształtowaniu ludzi na podobieństwo drzewek Bonsai (nagrodzona Hugo i Nebulą Powolna rzeźba), a Wolfe proponuje brutalniejszą wersję Toy Story z technologicznie zaawansowanymi zabawkami-robotami. Całości dopełniają opowiadania Varleya (bardzo odpychający bohater), Harrisona (o eksploracji wnętrza ziemi), Lafferty’ego (znowu obca, pod pewnym względem specyficzna cywilizacja) oraz wspomniany wiersz amerykańskiego fizyka.
Druga rakieta wystrzelona przez Solaris spokojnie sięga poprzeczki wysoko zawieszonej przez poprzedni tom. Dodatkową atrakcję stanowi krótka historia sf – pierwszy szkic Wojciecha Sedeńki zamieszczony na końcu książki. Gdzie znajdują się korzenie gatunku, jak przebiegały jego narodziny i jak się rozwijał w kolejnych dziesięcioleciach – o tym każdy fan wiedzieć powinien. Jeśli zaś chodzi o same teksty z Rakietowych szlaków: nie zapoznać się z twórczością klasyków fantastyki naukowej po prostu nie wypada.
J.Rusak