W czwartek, podczas zakończenia roku szkolnego pożegnaliśmy ostatnich aktywnych klubowiczów "Reptona".
Zapraszamy do czytania naszego opowiadania i dzielenia się uwagami.
Wszystkim dziękuję za współpracę. I tak się żegnamy.
Leona
niedziela, 25 czerwca 2017
piątek, 9 czerwca 2017
Nasze opowiadanie "Trzy światy".
trochę dwukolorowe :) Mamy już drugą część.
Powstało dzięki twórczości Villemo, Petry i Custosa. Leona też coś wtrąciła:)
Prolog
trochę dwukolorowe :) Mamy już drugą część.
Powstało dzięki twórczości Villemo, Petry i Custosa. Leona też coś wtrąciła:)
Prolog
Sanako Juki siedziała przy swoim biurku i, jak na pilną
uczennicę przystało, czytała podręcznik. Jej duże zielone oczy wodziły po
stronach „Wielkiej Księgi Istot Magicznych”. Od czasu do
czasu odgarniała za ucho swe długie, kręcone blond włosy i wyglądała przez okno
na zimowy pejzaż. Dziewczyna miała jasną cerę, którą zawdzięczała trybowi
życia. Większość czasu spędzała w domu na doskonaleniu swoich
umiejętności i robieniu wszystkiego, czego wymagali od niej rodzice.
Jej rodzina należała do grupy społecznej zwanej Uczonymi.
Byli najbogatszymi ludźmi w miastach. Przyjście na świat, jako jedna z
Uczonych, to – zdaniem Sanako – najlepsza rzecz, jaka mogła jej się przydarzyć.
Nawet nie zwróciła uwagi na srebrną tacę, która, jak gdyby
nigdy nic wleciała do pokoju i opadła na biurko. Wstała i podeszła do okna.
Sypki śnieg, zdmuchiwany z dachu przez wiatr, wyglądał jak tańczące płochliwe
duchy,
a stada czarnych ptaszysk jedynie na moment odwróciły jej
uwagę. To, na co czekała, miało nadlecieć z nieba. Zastanawiała się, dlaczego
wiadomość od
L. jeszcze do niej nie dotarła.
L. to tajemniczy mistrz gildii, kryjący twarz pod maską lwa.
Krążyły plotki, iż chowa za nią straszną bliznę, pozostałą po walce ze smokiem.
Sanako miała poznać szczegóły swojego pierwszego samodzielnego zadania. Jak na
piętnastolatkę była bardzo ambitna. Jej zniecierpliwienie brało się z faktu, iż
wykonanie misji miało umożliwić jej zdobycie kolejnego poziomu wtajemniczenia.
Nagle przez szybę wleciał pocztowy sokół i zatrzymał się na
oparciu krzesła. Do jego nogi przyczepiono wiadomość. Gdy Sanako ją odwiązała,
ptak, nie czekając, odleciał. Po rozwinięciu aktywowała zamieszczony na niej
znak za pomocą pieczęci. Po chwili na biurku znalazł się plik kartek.
Adresowany do niej list i akta kilku osób. Dziewczyna przebiegła wzrokiem po
wiadomości i zagłębiła się w jej treść.
„Twoim celem jest smok. Parę lat temu zaatakował
wioskę elfów, więc jej mieszkańcy chętnie pomogą ci w schwytaniu go. Wszystko
wskazuję na to, że zaatakuje Diamentową Wieżę. Śpiesz się. Zbierz drużynę.
Przekazuję ci jej akta.”
PS.: Pamiętaj, nie lekceważ tej bestii, nie jest zwyczajna.”
Myśląc o czekającym ją spotkaniu ze smokiem, poczuła
dreszcz. Nie, na pewno go nie zlekceważy. Oczywiście, wiedziała, dlaczego dla
L. złapanie smoka jest tak ważne. Odłożywszy list, zaczęła lekturę pierwszych
akt z brzegu...
Rozdział 1
Promienie ciepłego wiosennego słońca padały na jego ciemnobrązowe włosy. Znajdował się na niewielkiej prostokątnej arenie. Po lewej stronie ustawiono trybuny, które zajmowało kilkanaście osób. Grey stał w zbroi stworzonej specjalnie do pojedynków. Była zrobiona z porządnej twardej skóry z wszytymi metalowymi płytkami, które miały za zadanie chronić najwrażliwsze części ciała, jednocześnie nie krępując zanadto ruchów. Na taką zbroję nie mógł sobie pozwolić pierwszy lepszy szermierz. Grey mógł kupić taki komfort, gdyż jego ojciec był jednym z bardziej wpływowych ludzi na dworze króla.
Wtem zjawił się jego przeciwnik – wysoki blondyn o jasnej karnacji. Nosił pancerz podobny do zbroi Greya, z tą różnicą, iż był wykonany z droższych materiałów i gdzieniegdzie zdobiony złotem.
- Witaj, książę Izydorze – krzyknął na powitanie Grey.
- Witam cię Greyu – odpowiedział książę – mniemam, iż jesteś już gotów do pojedynku.
- Jakże by inaczej!
- Witam cię Greyu – odpowiedział książę – mniemam, iż jesteś już gotów do pojedynku.
- Jakże by inaczej!
- Więc zaczynajmy – podali sobie dłonie. Stali na przeciw
siebie z obnażonymi ostrzami mieczy i mierzyli się wzrokiem, wyczekując na
ruch przeciwnika. Pierwsze uderzenie wyprowadził Grey, zostało jednak z
łatwością sparowane, a rywal przystąpił do błyskawicznego kontrataku. Młody
szermierz spodziewał się takiej szybkości i precyzji po starszym od siebie
następcy tronu. Walka toczyła się swoim rytmem. Grey wymyślał coraz to bardziej
skomplikowane kombinacje, lecz na księciu nie robiło to większego wrażenia.
Żaden z pojedynkujących się nie wypracował znaczącej przewagi. Odskoczyli od
siebie, by odsapnąć i przemyśleć dalszą taktykę walki, nie spuszczając z siebie
wzroku. Po chwili ich ostrza znów się skrzyżowały, tym razem jednak na dłużej.
Mierzyli się tak, aż niespodziewanie Grey przekrzywił miecz w taki sposób, że
klinga przeciwnika zsunęła sie po jego zewnętrznej stronie i zatrzymała
dopiero na jelcu miecza, nie zagrażając jego osobie. W przeciwieństwie do
księcia, który z niedowierzaniem patrzył na ostrze miecza przytknięte do swego
gardła.
***
Po otrzymaniu gratulacji z powodu wygranej Grey wymienił
spostrzeżenia z nauczycielem szermierki. Planował już pójść do domu, gdy
zobaczył drobną postać, która mimo bardzo schludnemu ubioru, siedziała na górce
z kamieni. Dziewczyna patrzyła na niego.
- Grey, jak mniemam? – zapytała, gdy zbliżył się. Nie
czekając na odpowiedź, dodała:
- Jestem Sanako
Jugata Juki. Mam dla ciebie pewną propozycje, która powinna cię zainteresować –
powiedziała dziewczyna, wstając.
- Dobrze, ale streszczaj się. Nie mam wiele czasu – Grey
spojrzał na nią bez większego zainteresowania. Teraz mógł dokładnie jej się
przyjrzeć: drobna, niższa (o ponad głowę), skórę miała bladą – pewnie większość
czasu spędza w budynkach – pomyślał.
- Chyba nie masz bladego pojęcia, z kim przyszło ci
rozmawiać – odezwała się wyniośle.
- A mi się wydaje, że jednak wiem – miał już do czynienia z takimi jak ona. Kolejna rozpuszczona i bogata Uczona, która całe dnie spędza w zamkowych komnatach, ucząc się tych swoich zaklęć, a w wolnych chwilach plotkuje z przyjaciółkami o niewiadomo czym – Myślisz, że jesteś wspaniała i każdy marzy, by się z tobą ożenić. Niestety, tak nie jest. Nie będę na ciebie tracił więcej czasu – Grey wzruszył ramionami i zbierał się do odejścia.
Sanako spiorunowała go spojrzeniem swoich zielonych oczu. Potem wykonała nieokreślony ruch ręką, podwinęła lekko jeden z rękawów koszuli i skierowała otwartą dłoń w stronę kamieni. Tatuaż wymalowany na przegubie jej ręki zaświecił się, a górka zaczęła się ruszać. Grey pomyślał, że to po prostu zwykła telekineza i bez problemu uskoczy przed ewentualnym atakiem, a następnie zbliży się do niej i powstrzyma przed kolejnym. Jednak kamienie zaczęły tworzyć sylwetkę potężnego wojownika, większego nawet od stojącego niedźwiedzia, co bardzo go zaskoczyło. Skoro posiadła tę umiejętności w tak młodym wieku, to oznacza, że źle ją ocenił – pomyślał Grey – nie popełnię znów tego błędu. Musi mieć wysoki poziom, by do pewnego stopnia ożywić skały.
- A mi się wydaje, że jednak wiem – miał już do czynienia z takimi jak ona. Kolejna rozpuszczona i bogata Uczona, która całe dnie spędza w zamkowych komnatach, ucząc się tych swoich zaklęć, a w wolnych chwilach plotkuje z przyjaciółkami o niewiadomo czym – Myślisz, że jesteś wspaniała i każdy marzy, by się z tobą ożenić. Niestety, tak nie jest. Nie będę na ciebie tracił więcej czasu – Grey wzruszył ramionami i zbierał się do odejścia.
Sanako spiorunowała go spojrzeniem swoich zielonych oczu. Potem wykonała nieokreślony ruch ręką, podwinęła lekko jeden z rękawów koszuli i skierowała otwartą dłoń w stronę kamieni. Tatuaż wymalowany na przegubie jej ręki zaświecił się, a górka zaczęła się ruszać. Grey pomyślał, że to po prostu zwykła telekineza i bez problemu uskoczy przed ewentualnym atakiem, a następnie zbliży się do niej i powstrzyma przed kolejnym. Jednak kamienie zaczęły tworzyć sylwetkę potężnego wojownika, większego nawet od stojącego niedźwiedzia, co bardzo go zaskoczyło. Skoro posiadła tę umiejętności w tak młodym wieku, to oznacza, że źle ją ocenił – pomyślał Grey – nie popełnię znów tego błędu. Musi mieć wysoki poziom, by do pewnego stopnia ożywić skały.
- Nie lubię być ignorowana! – krzyknęła dziewczyna.
Zapewniam, iż moja propozycja na pewno cię zainteresuje.
- No dobrze, tym razem cię wysłucham – wzruszył ramionami
Grey.
- Czy słyszałeś kiedyś o smokach?
- Czy słyszałeś kiedyś o smokach?
Rozdział
2
Według akt miała jeszcze odnaleźć: Mistrza miecza, Mistrza
łuku i panią oficer. Musiała przyznać, że to ciekawa ekipa. Trzeba by zebrać
ich w jednym miejscu.
Atak, o którym była mowa w liście L. miał miejsce pewnego
dnia, a może i nocy. Nikt naprawę tego nie wie. Cała sytuacja była wyjątkowo
tajemnicza. W małej elfiej wiosce, Alfur, pojawił się smok. Te straszliwe
stwory nigdy wcześniej nie opuszczały swojej wyspy. Elficka osada została
doszczętnie spalona i właściwie niewielu, na chwilę obecną, wiedziało
dlaczego. Ale jej mistrz L. wie, i to dobrze, co stało za tymi
wydarzeniami. Podobno dwoje elfich dzieci, obecnie już dorosłych,
przeżyło. By uciec przed smokiem, musieli opuścić wyspę elfów. Przez dziesięć
lat mieszkali samotnie w lesie.
***
Pewnego ciepłego ranka elfka Szira postanowiła wyruszyć na
polowanie bez wiedzy swojego starszego brata Lollka. Była młodą, wysoką i
piękną elfką o długich włosach. Przechadzając się po lesie, wsłuchiwała się w
odgłosy przyrody. Tego dnia jednak ciszę coś zmąciło. Usłyszała zupełnie nie
pasujący do tego miejsca odgłos końskich kopyt. Odwróciła się w stronę źródła
dźwięku i ujrzała kasztanowego rumaka, dosiadanego przez człowieka, który nie
wyglądał zbyt przyjaźnie. Szirę sparaliżował strach. Bała się ludzi, a ten
szarżował prosto na nią. Szybko się ocknęła i zaczęła uciekać. Niestety,
po kilku krokach potknęła się i upadła. Chciała się podnieść, lecz
napastnik już był przy niej. Zeskoczywszy z konia, przygniótł ją do ziemi.
Krzyczała ze wszystkich sił, póki jej ust nie przysłoniła brudna ręka oprawcy.
Rozejrzała się w poszukiwaniu brata. Jednakże Lollek nie mógł jej usłyszeć, a
nawet jeżeli, to i tak nie przybyłby na czas. Poczuła, jak napastnik krępuje
jej ręce i nogi, a oczy i usta zakrywa grubą tkaniną.
Tymczasem niedalekim traktem jechał właśnie Zekeros,
najemnik odziany od stóp po sam czubek głowy w zbroję. Nie lubił
podróżować traktem, znacznie lepiej czuł się w mieście, gdzie zawsze było dużo
do roboty. Niestety, jego ostatnie zadanie wymagało wyjazdu poza miasto.
W zasadzie nie było to cudze zamówienie na uśmiercenie
kogoś, a sprawa osobista. Tak się składało, że szukał zemsty na grupie
bandytów.
Wracając z dopiero co wykonanego zlecenia, usłyszał nagle
krzyk dochodzący z lasu. Dziewczęcy krzyk. Nie przejąłby się nim zbytnio –
ponieważ rozboje na traktach to nic nowego – gdyby nie usłyszał znajomego mu
głosu jednego z rozbójników. Jednego z tych, których szukał. Rozbójnika, który
najpierw, podając się za podróżnika, upił go, a potem okradł.
Zsiadł z konia i wszedł w gęstwinę obok drogi. Mimo
ciężkiego pancerza poruszał się dość szybko. Dobył swój oburęczny miecz z
czerwonej stali i wskoczył w sam środek małego obozowiska bandytów, gdzie zobaczył
związaną dziewczynę. Uwagę skupił na rzezimieszku, który go okradł, spojrzał na
niego surowo, po czym wykrzyknął:
- Hahaha! Myślałeś, że mi zwiejesz, śmieciu! Teraz nie tylko
zabiorę moje złoto, a ciebie... hmm... przywiążę do drzewa nago wraz z twoją
bandą. Na co odkrzyknął mu bandzior:
- Ha! Myślisz, że dasz radę nam trzem? – po czym rzucił się
na najemnika, lecz ten zrobił unik i uderzył go mocno w tył głowy
rękojeścią swego miecza, drugi zaatakował z mniejszą chęcią… Chciał go
uderzyć z boku, lecz najemnik, zauważywszy ruch, odskoczył i uderzył go mocno w
brzuch, trzeci oprych, przestraszony, chciał uciec, lecz Zekeros złapał go za
włosy i uderzył prosto w nos, przez co ten upadł na ziemię. Po związaniu
oprychów spojrzał na nich, a potem na związaną, roześmiał się i powiedział:
- A, zapomniałbym, jeśli pozwolicie, to wezmę sobie
dziewczynę…. A tak, wybacz, wy nie macie nic do gadania.
Znowu się roześmiał, zabrał swoje złoto i schował oręż.
Odwrócił się w stronę dziewczyny. Rozwiązał jej więzy na rękach oraz tkaninę,
która przysłaniała jej oczy. Zrozumiał, że zemdlała. Najemnik ułożył ją
na koniu, po czym rzekł do siebie:
- Niedaleko powinna być karczma, chyba będę musiał się tam
zatrzymać.
Wtem poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, nie bandytów czy
elfki. Odwrócił się raptownie i rozejrzał uważnie, ale nikogo nie dostrzegł.
Złapał za lejce i ruszył w stronę karczmy. Pod wieczór dotarł do celu, wynajął
pokój i ułożył nieprzytomną na łóżku.
Wówczas odkrył coś ciekawego, co bardzo go zdumiało.
Dziewczyna miała bowiem spiczaste uszy, co oznaczało, iż jest elfem. Pierwszy
raz w życiu widział elfa. Niewiele o nich również słyszał. Zastanawiał się, czy
przypadkiem nie ma do czynienia z elfią księżniczką, czy kimś podobnym, kto
byłby dużo wart.
Wiedział jednak, że w tym stanie, bogata czy biedna, nie
jest dla niego zupełnie bezużyteczna. Już miał iść po medyka, gdy usłyszał
jakby cichy jęk i westchnięcie. Okazało się, że dziewczyna odzyskała
przytomność. Gdy otworzyła oczy, Zekeros odezwał się:
- Widzę, że się obudziłaś.
Ona jednak nie odezwała się ani słowem.
- Jestem Zekeros, a jak zwą ciebie?
- Jestem Szira – odpowiedziała. - Ty nie jesteś jednym z
tych, co mnie porwali, prawda?
- Oczywiście, że nie. Nie musisz się już o nich martwić.
Miło mi cię poznać Sziro. Gdzie mieszkasz?
- W lesie.
- Mieszkasz w lesie, powiadasz... Wy elfy zawsze żyjecie tak
blisko z naturą i to tak same ... bo my ludzie żyjemy raczej w miastach...
wiesz, w grupie raźniej.
- Kiedyś mieszkałam gdzie indziej, w pewnej wiosce elfów,
ale mój dom zaatakował smok.
Lollek przyuczał ją, by nie rozmawiać z obcymi, ale w
sumie Zekeros zdawał się być godny zaufania. W końcu wszystko wskazywało na to,
że uratował jej życie. Zekeros nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Smok powiadasz? Przecież one dawno wyginęły – Zekeros nie
mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Nie wierzysz mi? – zapytała.
- Jak jakiegoś spotkam, to uwierzę… – w tej samej
chwili oboje zaczęli się śmiać.
- A ty, skąd pochodzisz?
- Nieważne… – jego twarz trochę spochmurniała. – Dobra,
koniec gadania, muszę ma moment wyjść.
- Gdzie jesteśmy?
- Zabrałem cię do karczmy, abyśmy tu odpoczęli. Potem
odprowadzę cię do twojego lasu.
Dał jej klucz.
- Ty będziesz odpoczywać tutaj, a ja na dole.
***
Gdy Lollek obudził się, nie mógł znaleźć swojej siostry.
Pomyślał, że poszła na polowanie. Jego spostrzeżenia okazały się słuszne, gdyż
nie było jej łuku. Nagle usłyszał krzyk. Bez zastanowienia ruszył w kierunku, z
którego dochodził. Po kilku godzinach ujrzał jeźdźca. Nie był to zwyczajny
rycerz, gdyż nie miał żadnego herbu. Śledził go tyle godzin. Dotarł za nim do
karczmy stojącej przy głównym trakcie.
Rozdział 3
Karczma była stara, drewniana, ze słomianym dachem. Panował
w niej tłok i zgiełk. Przy ostatnim wolnym stoliku siedziała samotnie
białowłosa pani oficer Kappa, ubrana w zwiewną granatową koszule i ciężki
skórzany pas z pochwą, w której trzymała miecz. Swym niebieskim okiem
rozglądała się. Na drugim oku miała ciemną opaskę, która nadawała jej groźny
wygląd. Krążyły pogłoski, że ukrywa za nią ranę po walce z królem krasnoludów.
Inni twierdzili, że posiada w tym oku pewne nadprzyrodzone moce. Obecnie
samotnie zwalczała depresję. Tylu ludzi, tylu zginęło... A ona uciekła. Jak
tchórz. Na taką hańbę było tylko jedno lekarstwo – takie, które zamieniało ból
duszy w ból głowy.
Połowę życia spędziła w wojsku. A co z jej dzieciństwem? Elfia rodzina - matka, ojciec, rodzeństwo – tak naprawdę nie miała z nimi nic wspólnego. W Kappie płynęła inna krew, krew człowieka. Domniemana matka pewnie znalazła ją w lesie i przygarnęła. Nie byłoby to dziwne, bo kobieta była istnym wcieleniem dobra. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś, co ich rozdzieliło. To było coś niepozornego, nieznane jej miejsce, brama, mnóstwo kolorów i żal, żal, że przeszła przez most. Ale to już przeszłość. Teraz jest tutaj, wśród ludzi, a swojej rodziny już pewnie nigdy nie zobaczy. Było strasznie głośno. Krzyki, rozmowy, dźwięk szkła, brzdęk zbroi... Zbroi? Kappa podniosła wzrok i ujrzała przysiadającego się do niej mężczyznę. Uciekła wzrokiem do szklanki. Pewnie się pomylił. Poczekała jeszcze chwilę... Nie, on chyba naprawdę zamierza tu siedzieć. Zmierzyła go wzrokiem i zauważyła przy nim ciężki, zdobiony miecz.
- Ładny sprzęt... – rzuciła.
Połowę życia spędziła w wojsku. A co z jej dzieciństwem? Elfia rodzina - matka, ojciec, rodzeństwo – tak naprawdę nie miała z nimi nic wspólnego. W Kappie płynęła inna krew, krew człowieka. Domniemana matka pewnie znalazła ją w lesie i przygarnęła. Nie byłoby to dziwne, bo kobieta była istnym wcieleniem dobra. Ale pewnego dnia zdarzyło się coś, co ich rozdzieliło. To było coś niepozornego, nieznane jej miejsce, brama, mnóstwo kolorów i żal, żal, że przeszła przez most. Ale to już przeszłość. Teraz jest tutaj, wśród ludzi, a swojej rodziny już pewnie nigdy nie zobaczy. Było strasznie głośno. Krzyki, rozmowy, dźwięk szkła, brzdęk zbroi... Zbroi? Kappa podniosła wzrok i ujrzała przysiadającego się do niej mężczyznę. Uciekła wzrokiem do szklanki. Pewnie się pomylił. Poczekała jeszcze chwilę... Nie, on chyba naprawdę zamierza tu siedzieć. Zmierzyła go wzrokiem i zauważyła przy nim ciężki, zdobiony miecz.
- Ładny sprzęt... – rzuciła.
- Dzięki – uśmiechnął się – Jestem Zekeros.
- Kappa. Szkoda, żeby tak się marnował. Idź i zrób z niego
użytek, będę wdzięczna. – rzuciła złośliwie. Z twarzy miecznika natychmiast
zniknął uśmiech.
- Jeśli chcesz, to mogę zrobić z niego użytek nawet teraz.
- Jeśli chcesz, to mogę zrobić z niego użytek nawet teraz.
Obie postacie mierzyły się wzrokiem z nienawiścią w oczach.
Nagle na twarzy pani oficer pojawił się złośliwy grymas.
- Czyżby? – powiedziała. Był tak złośliwy, że Najemnik w
nagłym gniewie przeciął stół, przy którym siedział. Białowłosa, która już
prawie poczuła na sobie ostrze mężczyzny, instynktownie zrobiła salt do tyłu.
Teraz wojownicy stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Stworzyli krąg,
wokół którego stąpali, czekając na ruch przeciwnika. Kto zaatakuje pierwszy?
W karczmie zapanowała śmiertelna cisza, którą ostatecznie przerwał atak wojskowej. Zekeros zatrzymał jej miecz i sam zrobił zamach na kobietę – miecz poszybował w górę – miał trafić w głowę Kappy. Ta jednak odskoczyła w bok, a ostrze zahaczyło o podłogę. Wojowniczka skoczyła – wzniosła się w powietrze razem ze swoją bronią. Zekeros wykonał mocne cięcie, od którego jego przeciwniczka straciła równowagę i upadła na ziemię. Wbiła paznokcie w ziemię, wyrywając przy tym z podłogi kawałek drewna. Rzuciła nim w przeciwnika, ale ten uchylił się bez trudu. Kappa w mgnieniu oka znalazła się przy najemniku i potraktowania mocnym kopniakiem. Zekeros stracił równowagę i upadł. Białowłosa, która zraniła się przy upadku, odeszła kilka metrów do tyłu. W tym czasie Zekeros wstał. Przeciwnicy ruszyli na siebie, ich miecze znów się skrzyżowały. Zmęczeni, lecz zdeterminowani, włożyli wszystkie swe siły w następny atak, który przerwało pojedyncze klaśnięcie dłoni. Ich spojrzenia zwróciły się ku młodej dziewczynie o jasnych włosach i mlecznej skórze, która stanęła tuż obok. Ta osoba – jak można było sądzić po stroju – z rodu Uczonych, weszła do karczmy niezauważona. W ciszy, która nagle nastała, dało się słyszeć przelatującą muchę. Pojedyncze klaśnięcie drobnej osóbki sprawiło, że ich miecze opadły na podłogę i stracili całą chęć do walki. Blondynka uśmiechnęła się, a oni oboje popatrzyli na nią ze dziwieniem. Tajemnicza postać zwróciła się do nich charyzmatycznym głosem, niczym zawodowy krytyk:
W karczmie zapanowała śmiertelna cisza, którą ostatecznie przerwał atak wojskowej. Zekeros zatrzymał jej miecz i sam zrobił zamach na kobietę – miecz poszybował w górę – miał trafić w głowę Kappy. Ta jednak odskoczyła w bok, a ostrze zahaczyło o podłogę. Wojowniczka skoczyła – wzniosła się w powietrze razem ze swoją bronią. Zekeros wykonał mocne cięcie, od którego jego przeciwniczka straciła równowagę i upadła na ziemię. Wbiła paznokcie w ziemię, wyrywając przy tym z podłogi kawałek drewna. Rzuciła nim w przeciwnika, ale ten uchylił się bez trudu. Kappa w mgnieniu oka znalazła się przy najemniku i potraktowania mocnym kopniakiem. Zekeros stracił równowagę i upadł. Białowłosa, która zraniła się przy upadku, odeszła kilka metrów do tyłu. W tym czasie Zekeros wstał. Przeciwnicy ruszyli na siebie, ich miecze znów się skrzyżowały. Zmęczeni, lecz zdeterminowani, włożyli wszystkie swe siły w następny atak, który przerwało pojedyncze klaśnięcie dłoni. Ich spojrzenia zwróciły się ku młodej dziewczynie o jasnych włosach i mlecznej skórze, która stanęła tuż obok. Ta osoba – jak można było sądzić po stroju – z rodu Uczonych, weszła do karczmy niezauważona. W ciszy, która nagle nastała, dało się słyszeć przelatującą muchę. Pojedyncze klaśnięcie drobnej osóbki sprawiło, że ich miecze opadły na podłogę i stracili całą chęć do walki. Blondynka uśmiechnęła się, a oni oboje popatrzyli na nią ze dziwieniem. Tajemnicza postać zwróciła się do nich charyzmatycznym głosem, niczym zawodowy krytyk:
- Piękna walka. Co za choreografia i wola walki.
- Kim ty jesteś? – spytał Zekeros, próbując się poruszyć.
Odkrył jednak, że całe ciało prócz głowy jest zupełnie jak z kamienia.
- Sanako Juki. Przepraszam, że was unieruchomiłam, ale nie chcę,
byście się pozabijali. Musiałam przerwać tą dziecinną potyczkę. Dziwną
atmosferę zakłócił trzask drzwi, w których stanął wysoki elf. Zaczął
przeczesywać karczmę wzrokiem… Jego spojrzenie zatrzymało się na Zekerosie.
Podniósł łuk i naciągnął cięciwę. Już chciał ją puścić, gdy wszyscy usłyszeli
krzyk Sziry:
- Nie!
- Nie!
Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę elfki stojącej
na schodach. Lollek odezwał się:
- Szira, to nie on cię porwał?
- Nie, to nie on. Zekeros mnie uratował.
- To prawda – rzekł Zekeros.
- Przepraszam. Jestem ci wdzięczny za pomoc okazaną mojej
siostrze.
- Och, ja się nie gniewam – mężczyzna zdawał się być
nieporuszony faktem, że ktoś groził mu śmiercią. Stan unieruchomienia
zanikł.
- Koniec gadki! Powiedzcie, o co tu chodzi? – spytała Kappa.
Zekeros schował miecz i ruszył ku wyjściu. Nagle zatrzymała go Sanako i oznajmiła:
- Mam dla was propozycję nie do odrzucenia.
- Mam dla was propozycję nie do odrzucenia.
- Zaraz... Wyglądasz znajomo – zwróciła się Szira do Kappy.
- Szira?! – szepnęła Kappa.
- Lollek?!
- Kappa?! – krzyknęło elfie rodzeństwo, rozpoznając w pani
oficer starą znajomą, przyjaciółkę z dzieciństwa. „O! to wy się znacie?” – te
pytanie wyrażały właśnie oczy Zekerosa, jedyna część ciała, która była widoczna
spod ciężkiej zbroi. Trójka, która właśnie się rozpoznała, stała obecnie
zszokowana, nie spuszczając z siebie oczu. Zapadła zupełna cisza, którą
próbowała przerwać Sanako.
- To urocze, że po tylu latach wciąż się pamiętacie, ale na pogawędki będziecie mieli czas później... – powiedziała, dając jasno do zrozumienia, że ta scena jej nie wzrusza. Jednak słowa dziewczyny jakby do nich nie dotarły.
- To urocze, że po tylu latach wciąż się pamiętacie, ale na pogawędki będziecie mieli czas później... – powiedziała, dając jasno do zrozumienia, że ta scena jej nie wzrusza. Jednak słowa dziewczyny jakby do nich nie dotarły.
- Myślałam, że zginęliście – powiedziała Kappa.
- A ty odeszłaś przy pierwszej okazji, gdy otworzyło się
przejście – przypomniał Lollek. Trudno powiedzieć, czy zrobił to z wyrzutem,
czy w nadziei, że przyjaciółka zaprzeczy.
- Gdy próbowałam wrócić, okazało się, że po wiosce nic nie
zostało, i że podobno nikt nie przeżył.
- Tak się składa, że właśnie o tym chciałam z wami
porozmawiać. – wtrąciła Uczona.
- Do czego zmierzasz ? - zainteresował się elf.
- Wiem, kto jest odpowiedzialny za rzeź i śmierć waszych
bliskich oraz utratę dachu nad głową, konieczność ucieczki i tułania się...
- Słyszałam, że to był... – zaczęła Kappa niepewnie. Tyle plotek krążyło wokół tego wydarzenia. W końcu wioska była zupełnie odcięta od świata.
- To był Smok – dokończyła Sanako. - A ja wiem który i potrafię wam go wskazać, byście mogli dokonać na nim zemsty. Ta bezlitosna, ziejąca ogniem bestia, która doszczętnie zniszczyła waszą wioskę, jest nadal na wolności i kręci się w okolicy, siejąc spustoszenie. Władzę nie są w stanie sobie z nim poradzić, ale taka drużyna jak wy, jest wprost stworzona do tego zadania. Do zabicia smoka.
- Jupi… – powiedział Zekeros bez cienia wesołości. - Mam pokonać bestię, bo mała dziewczynka mnie prosi. Już się palę do walki – dodał bez entuzjazmu.
- Słyszałam, że to był... – zaczęła Kappa niepewnie. Tyle plotek krążyło wokół tego wydarzenia. W końcu wioska była zupełnie odcięta od świata.
- To był Smok – dokończyła Sanako. - A ja wiem który i potrafię wam go wskazać, byście mogli dokonać na nim zemsty. Ta bezlitosna, ziejąca ogniem bestia, która doszczętnie zniszczyła waszą wioskę, jest nadal na wolności i kręci się w okolicy, siejąc spustoszenie. Władzę nie są w stanie sobie z nim poradzić, ale taka drużyna jak wy, jest wprost stworzona do tego zadania. Do zabicia smoka.
- Jupi… – powiedział Zekeros bez cienia wesołości. - Mam pokonać bestię, bo mała dziewczynka mnie prosi. Już się palę do walki – dodał bez entuzjazmu.
- Wspominałam o nagrodzie pieniężnej?
- Hym... Mów dalej. Pokonać bestię dla kasy, brzmi lepiej.
- Każde z was jest najlepsze w tym, co robi. Chwilowo
jesteście bezrobotni i szukacie wrażeń lub zemsty na smoku, prawda? Zaprowadzę
was do smoka, a w zamian mój Mistrz będzie mógł zrobić co zechce z tym, co z
bestii zostanie.
- Rozumiem, że wy, Uczeni, lubicie bawić się zwłokami?
- Rozumiem, że wy, Uczeni, lubicie bawić się zwłokami?
- Może usiądźmy, a spróbuję wyjaśnić wam wszystko.
Rozdział 4
Zajmując ławy w opustoszałej po walce karczmie, nie
przypuszczali nawet, że od początku są obserwowani przez kogoś czającego się
przy drzwiach na zaplecze. Tymczasem w kuchni, jak co dzień, jadła właśnie
obiad dziewczyna ubrana w zieloną tunikę.
- Co to za hałasy? – spytała z pełną buzią szaroskórą
mroczną elfkę, która obserwowała salę.
- Bitwa z udziałem łowców – odpowiedziała .
- Jakich łowców? – dopytywała się jedząca.
- Wygląda na to, Drago, że przyszli, by cię zabić. Z sali
dobiegł je głos Zekerosa.
- To kiedy będziemy mogli się zmierzyć z gadziną i ile za to dostaniemy?
Dziewczyna nazwana Drago z gniewem odsunęła miskę i wstała od stołu. Cicho podeszła do tylnych drzwi i wyszła. Rozpędziwszy, jeszcze biegnąc, przemieniła się w smoka i wzbiła w powietrze. Łomot olbrzymich skrzydeł wstrząsnął całą karczmą i nawet gdy się oddalił, słyszeli wyraźnie go. Odżyły wspomnienia nocy, w której spłonęła ich wioska. Naraz rozległ się ryk. Właśnie te dźwięki przekonały Zekerosa, Sanako, Szirę, Kappe i Lollka do wyjścia na zewnątrz i dobycia broni. Smok rzucił się na nich, uważnie obserwując każdy ruch i oceniając uzbrojenie. Tymczasem oni wpatrywali się w przeciwnika równie intensywnie. Ze zgrozą zauważyli, że olbrzymi jak dom zwierz pikuje na nich z wielkim zielonym pyskiem wypełnionym ostrymi jak brzytwy zębami.
Po kolejnym ryku bestia zionęła ogniem, a drużyna rozpierzchła się na boki.
- Tak jest! Uciekajcie! Jestem niezwyciężonym smokiem! Nie macie ze mną szans! – przemówił gigantyczny zielony gad.
- To kiedy będziemy mogli się zmierzyć z gadziną i ile za to dostaniemy?
Dziewczyna nazwana Drago z gniewem odsunęła miskę i wstała od stołu. Cicho podeszła do tylnych drzwi i wyszła. Rozpędziwszy, jeszcze biegnąc, przemieniła się w smoka i wzbiła w powietrze. Łomot olbrzymich skrzydeł wstrząsnął całą karczmą i nawet gdy się oddalił, słyszeli wyraźnie go. Odżyły wspomnienia nocy, w której spłonęła ich wioska. Naraz rozległ się ryk. Właśnie te dźwięki przekonały Zekerosa, Sanako, Szirę, Kappe i Lollka do wyjścia na zewnątrz i dobycia broni. Smok rzucił się na nich, uważnie obserwując każdy ruch i oceniając uzbrojenie. Tymczasem oni wpatrywali się w przeciwnika równie intensywnie. Ze zgrozą zauważyli, że olbrzymi jak dom zwierz pikuje na nich z wielkim zielonym pyskiem wypełnionym ostrymi jak brzytwy zębami.
Po kolejnym ryku bestia zionęła ogniem, a drużyna rozpierzchła się na boki.
- Tak jest! Uciekajcie! Jestem niezwyciężonym smokiem! Nie macie ze mną szans! – przemówił gigantyczny zielony gad.
Szybko jednak okazało się, że nie była to ucieczka, tylko
taktyczny odwrót. Lollek, wytrawny strzelec, pierwszy wypuścił serię strzał.
Celował w oczy, ale smok szybko poruszył szyją i pociski minęły cel. W
odpowiedzi bestia zanurkowała i zaatakowała łucznika masywnym ogonem. Elf zdążył
zeskoczyć z drzewa, na którym się dotąd ukrywał. Gdy tylko udało mu się
bezpiecznie wylądować na trawie, ponownie napiął łuk. Mimo zmęczenia niedawną
walką lekko zamroczona Kappy oraz niegroźne ranny Zekeros wypadli zza drzew z
mieczami w dłoniach i ponownie zaatakowali smoka, po czym znów odskoczyli na
boki, by uniknąć ognia. Z bezpiecznej odległości przyjrzeli się brzuchowi
bestii, który atakowali. Nie zauważyli nawet najmniejszej ranki. Nie
spodziewali się, że tak trudno przebić grubą smoczą skórę. Szira, tak jak brat,
zasypywała przeciwnika gradem strzał z typowego dla młodych elfek, lekko
zakrzywionego łuku.
W następnej rundzie dziewczyna próbowała odciągnąć uwagę bestii, ale bezskutecznie, gdyż cały czas miał oko na Lollka i Zekerosa. Sanako została zupełnie zignorowana. Nikt nie zakłócał jej rysowania kręgów wokół pola bitwy i rzucania zaklęć. Jednak, gdy usiadła na ziemi po turecku, Zekeros uznał to za przesadę.
- Pomóż jakoś tym swoim hokus-pokus albo uciekaj! – wykrzyknął. Gdy ta, nie zwróciwszy na niego uwagi, nadal coś nuciła pod nosem, wzruszył ramionami i mruknął:
W następnej rundzie dziewczyna próbowała odciągnąć uwagę bestii, ale bezskutecznie, gdyż cały czas miał oko na Lollka i Zekerosa. Sanako została zupełnie zignorowana. Nikt nie zakłócał jej rysowania kręgów wokół pola bitwy i rzucania zaklęć. Jednak, gdy usiadła na ziemi po turecku, Zekeros uznał to za przesadę.
- Pomóż jakoś tym swoim hokus-pokus albo uciekaj! – wykrzyknął. Gdy ta, nie zwróciwszy na niego uwagi, nadal coś nuciła pod nosem, wzruszył ramionami i mruknął:
- Małolata.
Smok zbierał się, by kolejny raz zionąć na Zekerosa, gdy
nagle poczuł wokół siebie działanie przesiąkniętych magią znaków, które szybko
nabierały mocy. Sanako potrzebowała czasu, ale teraz była już gotowa.
- Odsuńcie, bo przerwiecie zaklęcie.
Z czasem wszyscy zauważyli, że dzieje się coś dziwnego. Gad
przestał ziać ogniem. Z początku wyglądało to tak, jakby miał migrenę. W końcu
w ostatniej próbie walki z niewidzialnym wrogiem uniósł pysk i wyprężył się jak
struna. Wówczas do akcji wkroczył młody chłopak, który pojawił się na koniu nie
wiadomo skąd. Nie bacząc na nic, wjechał na pole bitwy. Kopyta jego konia
rozmazały magiczne kręgi, a on sam rzucił w smoka włócznią, przełamując na dobre
zaklęcie. W skutek tego bestia splunęła ogniem, podpalając karczmę. Ze środka
wybiegli nieliczni zdezorientowani ludzie. Trudno było o dostateczną ilość
wody, by próbować cokolwiek ugasić. Właścicielowi karczmy pozostało tylko
ratować dobytek, wynosząc co się da na zewnątrz.
Rozdział 5
- Mogę wiedzieć, kim ty jesteś ? – spytała rozdrażniona
Kappa, łapiąc przybysza za koszulę.
- To jest Grey. Jest częścią naszej drużyny. Miał do nas
dołączyć, choć nieco inaczej to sobie wyobrażałam. – odpowiedziała za chłopaka
Sanako, po czym zwróciła się do niego.
- Wiesz, że przerwałeś zaklęcie.
- Jakie niby zaklęcie? Jeszcze chwila, a by wszystko spalił
na popiół.
- Oczywiście ! – krzyknęła Kappa. - a ty jeden wystraszyłeś go swoją potęgą, czego nasza grupa wcześniej nie była w stanie zrobić? Bohaterze! – rzuciła z sarkazmem.
- Zraniłem go – powiedział Grey absolutnie tego pewny.
- Oczywiście ! – krzyknęła Kappa. - a ty jeden wystraszyłeś go swoją potęgą, czego nasza grupa wcześniej nie była w stanie zrobić? Bohaterze! – rzuciła z sarkazmem.
- Zraniłem go – powiedział Grey absolutnie tego pewny.
- Twoja włócznia odbiła się od niego. Możesz jej sobie
szukać w trawie obok strzał Lollka i Sziry. Elf był załamany, nie mój uwierzyć
w to, że jego strzały okazały się bezradne w starciu z bestią. Jego siostra
tymczasem opatrywała Zekerosa, który poobijany siedział pod drzewem i z uporem
odmawiał ściągnięcia lekko miejscami wygiętej zbroi.
- Sam dam radę – upierał się najemnik. Grey ponownie spojrzał
w oczy wściekłej Kappy.
- Zraniłem go – powtórzył - na pewno.
- On był mój! – Kappa traciła panowanie nad sobą. To był dla
niej wyjątkowo nieudany dzień. - Ja miałam go zabić w imieniu wszystkich,
których spalił w mojej wiosce. Przez ciebie uciekł…
- Uspokójmy się – zaproponowała Sanako. - Kłótnia nic tu nie
pomoże.
- Nie wierzycie mi? – dopytywał się chłopiec, którego Kappa
wreszcie puściła.
- Mam wam udowodnić? Założę się, że na mojej broni jest krew.
Tymczasem nad ich głowami zebrały się deszczowe chmury.
- Powodzenia w poszukiwaniach dowodów – rzuciła przez ramię Sanako.
- Wszystko byłoby dobrze, gdybyście słuchali wodza – powiedział Zekeros.
- Co ja poradzę, że nikt mnie nie słucha. – Sanako wzruszyła ramionami.
- Miałem na myśli siebie.
- Powodzenia w poszukiwaniach dowodów – rzuciła przez ramię Sanako.
- Wszystko byłoby dobrze, gdybyście słuchali wodza – powiedział Zekeros.
- Co ja poradzę, że nikt mnie nie słucha. – Sanako wzruszyła ramionami.
- Miałem na myśli siebie.
- Więc jaki masz pomysł, wodzu? – zapytał Lollek, któremu na
moment poprawił się humor, choć nadal był przybity przegraną.
- Napić się? – Zekeros nie był pewny. Co innego można robić po bitwie ze smokiem, która się przeżyło.
- Napić się? – Zekeros nie był pewny. Co innego można robić po bitwie ze smokiem, która się przeżyło.
- Proponuję znaleźć suche miejsce na nocleg. – Gdy Sanako to
mówiła zaczęło padać. - A z rana wyruszymy w pościg za smokiem.
Wspólnymi siłami udało im się sprawnie zorganizować kilka
szałasów. Elfy okazały się mieć w tym sporą praktykę i talent. Zekeros właśnie
sobie przypomniał, że cały jego dobytek znajdował się w karczmie, która
niedawno doszczętnie spłonęła. To, co nie spłonęło, prawdopodobnie już
rozkradziono.
- Jakby nie mogło padać kwadrans wcześniej – marudził. Teraz nie miał wyboru. Musiał podjąć się misji zabicia smoka, by zarobić na życie.
Kappa, Lollek i Szira wspominali wspólne dzieciństwo w bezpiecznej, sielskiej wiosce elfów. Przypominali sobie przygody z tamtego okresu, zabawy, bliskich oraz znajomych. Kappa opowiedziała im o swej służbie wojskowej, ale na razie wolała nie wspominać, jakie okoliczności sprowadziły ją do karczmy. Elfie rodzeństwo tymczasem opowiedziało jej o tym, jak radzili sobie w lesie, walczyli o przetrwanie i jak chowali się przed ludźmi, którzy nienawidzili elfów i wszelkiego rodzaju istot magicznych. Często wzdychali za swoją fantastyczną utopią, w której się wychowali.
- Jakby nie mogło padać kwadrans wcześniej – marudził. Teraz nie miał wyboru. Musiał podjąć się misji zabicia smoka, by zarobić na życie.
Kappa, Lollek i Szira wspominali wspólne dzieciństwo w bezpiecznej, sielskiej wiosce elfów. Przypominali sobie przygody z tamtego okresu, zabawy, bliskich oraz znajomych. Kappa opowiedziała im o swej służbie wojskowej, ale na razie wolała nie wspominać, jakie okoliczności sprowadziły ją do karczmy. Elfie rodzeństwo tymczasem opowiedziało jej o tym, jak radzili sobie w lesie, walczyli o przetrwanie i jak chowali się przed ludźmi, którzy nienawidzili elfów i wszelkiego rodzaju istot magicznych. Często wzdychali za swoją fantastyczną utopią, w której się wychowali.
Towarzystwo nieprędko poszło spać, ale ognisko jeszcze się
tliło, gdy Grey po kryjomu opuścił obóz. Skradał się pomiędzy towarzyszami,
którzy na jego szczęście mieli kamienny sen. Na szczęście, bo po drodze nie
omieszkał przypadkiem stanąć na suchej gałązce i wpaść na stertę
prowizorycznych naczyń, z których jedli kolację. Słowem – spowodować hałas na
wiele niezamierzonych sposobów – nim
dotarł pomiędzy drzewa. Szedł przed siebie z postanowieniem odnalezienia smoka.
Deszcz nie zmył jeszcze wszystkich znaków, choć włócznia, którą odnalazł w
trawie, nie nosiła już śladów smoczej krwi.
Znajdzie go i załatwi sam. Wszyscy zobaczą, że to on ma rację.
Podróżował całą noc, aż dotarł do domku w górach. Wyglądał on bardzo niepozornie i choć ślady wyraźnie prowadziły w tę stronę, Grey pomyślał, że smok tylko tędy przelatywał. Nie odważył się jednak podejść do domku. Znajdował się na zbyt odsłoniętym terenie. Jeśli smok ma wysoko położony punkt obserwacyjny, z pewnością go wypatrzy. Czaił się więc w krzakach, wypatrując jakiś śladów, gdy nagle ktoś go ogłuszył, uderzając czymś twardym w głowę, niehonorowo, bo z zaskoczenia i czając się za plecami. Co dziwne, Grey nie usłyszał nawet szmeru skradania czy oddechu, mimo że napastnik stał kilka kroków za nim. Chłopak padł nieprzytomny. Ostatnim, co widział, była para szpiczastych uszu wystających spod długich jasnych włosów.
Znajdzie go i załatwi sam. Wszyscy zobaczą, że to on ma rację.
Podróżował całą noc, aż dotarł do domku w górach. Wyglądał on bardzo niepozornie i choć ślady wyraźnie prowadziły w tę stronę, Grey pomyślał, że smok tylko tędy przelatywał. Nie odważył się jednak podejść do domku. Znajdował się na zbyt odsłoniętym terenie. Jeśli smok ma wysoko położony punkt obserwacyjny, z pewnością go wypatrzy. Czaił się więc w krzakach, wypatrując jakiś śladów, gdy nagle ktoś go ogłuszył, uderzając czymś twardym w głowę, niehonorowo, bo z zaskoczenia i czając się za plecami. Co dziwne, Grey nie usłyszał nawet szmeru skradania czy oddechu, mimo że napastnik stał kilka kroków za nim. Chłopak padł nieprzytomny. Ostatnim, co widział, była para szpiczastych uszu wystających spod długich jasnych włosów.
Rozdział 6
Światło
poranka padło na twarz Sziry i zmusiło ją do otworzenia oczu. Elfka poczuła
okropny ból w plecach – twarde podłoże, ziemia na skraju lasu z przerzedzoną
trawą, dało się w znaki. Przeciągnęła się i dostrzegła pomiędzy konarami drzew
swojego brata.
- Dzień dobry.
Polowanie? – spytała uśmiechając się delikatnie. Elf skinął głową w odpowiedzi.
- Zgadza się,
ale niestety nic nie ma. Coś musiało spłoszyć całą zwierzynę, więc udało mi się
zdobyć jedynie garstkę jagód – powiedział widocznie zawiedzony i wręczył parę z
nich Szirze. – Greya również nie ma, może poszedł czegoś poszukać.
Elfka
przytaknęła machinalnie głową, ale nagle przypomniała sobie ich nocną rozmowę.
Przecież Sanako i Grey opracowali plan zabicia smoka, a sam Grey wyruszył w
podróż, aby go znaleźć. Teraz za dnia, gdy Szira wszystko sobie
przeanalizowała, ta historia brzmiała mniej wiarygodnie niż przy świetle
księżyca. Elfka miała mnóstwo pytań. Dlaczego poszedł sam? Dlaczego Sanako uprzednio
nic im nie powiedziała? Szira podzieliła się swoimi wątpliwościami z bratem.
- Mówisz, że w
pojedynkę szuka smoka, który rozgromił nas wszystkich pod karczmą? – upewnił
się Lolek patrząc na siostrę spod zmarszczonych brwi. – Trzeba obudzić Sanako i
czym prędzej do niego dołączyć, zanim wydarzy się coś złego.
Elfka
czym prędzej wróciła do śpiącej drużyny i obudziła czarodziejkę, dając jej jako
substytut śniadania garstkę ostatnich jagód.
- Wyjaśnij nam
proszę wszystko co jest związane z Greyem.
- Co chcesz,
żebym wyjaśniła? – spytała nie do końca przytomna dziewczyna, zajadając się
słodkimi owocami.
- Grey
przypadkowo obudził ją w nocy i powiedział, że macie plan – włączył się Lollek.
Sanako jednak wyglądała na tak zaskoczoną, jak wcześniej oni. Szira zrozumiała
wszystko i poczuła gniew do Greya. Skłamał, ale przede wszystkim bez powodu
naraził się na niebezpieczeństwo.
- Trzeba zbudzić
resztę i za nim iść… - zaczęła, ale jej brat wstał z ziemi i wrzasnął bez
ogródek, budząc pozostałych członków drużyny.
Po
dobudzeniu Kappy i Zekerosa drużyna wyruszyła tropem odnalezionych przez elfy
śladów. Sanako rozesłała po lesie swoje magiczne sygnały tropiące, ale bez
skutku.
- Nie wyczuwam
jego obecności. Jest z kimś. Dwie osoby, gdzieś wysoko…
- Ze smokiem?
- Nie, zdaje
się, że jedna z tych osób to elf. Co do drugiej nie mam pewności, ale czuję w
niej potwora. Jednakże Grey żyje, to jest pewne.
Słońce
było już prawie w zenicie, kiedy czarodziejka rzuciła zaklęcie jeszcze raz.
- Zaczekajcie!
- Co się stało?
– spytał Zekeros. Sanako nie odpowiedziała, ale wskazała dłonią w kierunku
grubych konarów gęstych drzew, skąd wyłoniła się kobieca sylwetka. Wysoka i
smukła, odziana w czerń, z urodą typową dla swojego gatunku – mrocznych elfów.
Kappa wyjęła miecz, a Lolek naprężył łuk. Zza pleców kobiety wyszedł Grey, a
wraz z nim dziewczynka o delikatnych rysach twarzy.
- Grey! Kim one są? – krzyknęła Kappa z lekka opuszczając gardę. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka podeszła bliżej do drużyny, tak, że mogli zobaczyć rysujące się na jej twarzy smocze łuski.
- Grey! Kim one są? – krzyknęła Kappa z lekka opuszczając gardę. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka podeszła bliżej do drużyny, tak, że mogli zobaczyć rysujące się na jej twarzy smocze łuski.
- Mam na imię
Drago – przedstawiła się.
***
- Więc mówisz
Grey, że przekonały cię do tego, żebyśmy wspólnie walczyli przeciwko Leonie? –
upewnił się Zekeros. – To nie ma sensu. Skąd możemy mieć pewność, że to nie wy
chcecie nas zmanipulować? – spytał
patrząc na nich nieufnie. Sanako również wyglądała na nieprzekonaną.
- Chcę tylko,
żeby Drago odzyskała normalne życie – powiedziała TakaB spoglądając na siedzącą
na korzeniu drzewa smoczycę. – Leona was wszystkich oszukała. Jeśli ktoś
zasługuje na śmierć, to tylko i wyłącznie ona.
Drago
wstała i podeszła do Zekerosa, wyciągając rękę do jego czoła.
- Pozwolicie, że pokażę wam, jak to wszystko naprawdę wyglądało? – spytała i nie czekając na odpowiedź przystąpiła do swojego zadania. Przez umysły drużyny po kolei zaczęły się przewijać obrazy z życia Drago. Utrata matki, zaklęcie w dziewczynce smoka, prześladowanie przez chłopaków, spotkanie mrocznej elfki… Oszołomiona spojrzała na nią, a potem na innych. W pierwszej chwili byli zdezorientowani, ale widząc pewność na twarzy Greya, zrozumieli czyja sprawa jest słuszna. Podjęli już decyzję.
- Pozwolicie, że pokażę wam, jak to wszystko naprawdę wyglądało? – spytała i nie czekając na odpowiedź przystąpiła do swojego zadania. Przez umysły drużyny po kolei zaczęły się przewijać obrazy z życia Drago. Utrata matki, zaklęcie w dziewczynce smoka, prześladowanie przez chłopaków, spotkanie mrocznej elfki… Oszołomiona spojrzała na nią, a potem na innych. W pierwszej chwili byli zdezorientowani, ale widząc pewność na twarzy Greya, zrozumieli czyja sprawa jest słuszna. Podjęli już decyzję.
***
Po
wstępnym omówieniu planu działania i pogodzeniu się z Greyem oraz smokiem,
wyruszyli wspólnie do zamku Leony, aby pozbawić ją władzy. Droga była ciężka i
ciągnęła się niemiłosiernie, a promienie słońca rozgrzewały skórę wędrowców i
wywoływały na niej kropelki potu. Po dłuższym czasie drużynie zaczęło
doskwierać zmęczenia oraz głód, który zaspokajali znikomymi ilościami owoców
znalezionych w lesie.
Po
kilkugodzinnej wędrówce drużyna dotarła na pole wielkiej bitwy stoczonej wiele
wieków temu. Wszyscy mieszkańcy okolic wiedzieli o tym miejscu, ale przez
respekt, bez wyraźnego powodu nie zapuszczali się w te rejony. Właściwie mało
kto był w stanie powiedzieć jakie zbrojne starcie miało tu miejsce. W powietrzu
od samego początku wyczuwało się silną aurę magii. Co dziwne, na polu panowała
absolutna cisza, niezmącona żadnymi odgłosami przyrody – nie było słychać nawet
ptaków, a wiatr w najmniejszym stopniu nie poruszał krzewami ani trawą.
Wędrowcy rozglądali się wokół zaciekawieni, gdy nagle przed nimi pojawiła się
niewysoka postać z kosturem w ręku. Strój mężczyzny stanowił jakiś rodzaj
znoszonej togi. Z pewnością nie był to człowiek, ale nie można go było przypisać
do żadnego znanego im gatunku. Był niewysoki oraz szeroki w barkach, ze skórą w
zielonkawym odcieniu. Na jego łysej czaszce znajdowały się liczne tatuaże z
motywami roślinnymi, a potarganą brodę tworzyły gęste, rude włosy. Można by
powiedzieć, iż wyglądał trochę jak krasnolud, jednakże wzrost zbliżony do
ludzkiego oraz kolor skóry nie pozwalał zaliczyć go do tej starej i dumnej
rasy. Małe, ruchliwe oczy nieznajomego przez moment świdrowały bohaterów.
- Witam –
powiedział potężnym i głębokim głosem. Członkowie drużyny spojrzeli na istotę z
respektem. – Nazywam się Custos. Jestem strażnikiem powołanym, aby pilnować
spokoju rycerzy poległych na polu w walce z siłami chaosu. Co was sprowadza do
tego miejsca? Mam nadzieję, że nikomu z was nie przyszło do głowy rabowanie
grobowców świętych wojowników… Tacy zazwyczaj kończą nienajlepiej – dłoń
Custosa wskazała na stertę kości bielejących w pobliskiej trawie.
- Zmarłym i
zasłużonym należy się SPOKÓJ…
- Witamy cię
Custosie – powiedział Zekeros kłaniając się. - Jesteśmy w trakcie wędrówki do
zamku złej Leony. Chcemy ją pokonać…
Strażnik
zamyślił się i patrzył na drużynę z wyższością.
- Tak, Leona…
Zła czarodziejka burząca równowagę mocy w całej okolicy…
- Czy mógłbyś
nam jakoś pomóc? – zapytał, z nadzieją w głosie Lolek.
- Hmmm… Dysponuję
bronią, którą mógłbym wam użyczyć, jednakże nie mam pewności co do waszych
intencji. Aby się upewnić muszę przeprowadzić mały… sprawdzian. Potrzebuję
dwóch osób z waszej grupy.
- Ja mogę podjąć
się wyzwania – powiedział dzielnie Zekeros wychodząc przed szereg.
- Wspaniale,
wspaniale – mruknął Custos kiwając głową. – Ktoś jeszcze?
- Ja – zgłosił
się Lollek i stanął obok Zekerosa.
- Świetnie.
Najemnik oraz elf to bardzo dobre połączenie. Zatem możemy przejść do testu –
powiedział i nagle rozpłynął się w powietrzu. Członkowie drużyny spojrzeli na
siebie zdezorientowani, ale niedługo pozostali sami, ponieważ Custos już po
chwili pojawił się przed nimi dzierżąc w grubych i owłosionych dłoniach długi
miecz. Zekeros spojrzał na oręż pokryty dziwnymi runami z podziwem, natomiast
Lolka mniej interesowała tego typu broń. Jak wiadomo był elfem, a te preferują
łuki.
- Ten miecz to
nie byle jaka broń – powiedział poważnie strażnik. – Należał on do ważnego,
zakonnego rycerza walczącego na tym polu. Jest splamiony krwią wrogów, więc
otoczony aurą chwały dawnego bohatera. Jest magiczny, a używać go może tylko
ktoś o czystych intencjach. Istota, która go dotknie może zginąć lub zostać
okrutnie okaleczona jeżeli ma haniebne cele. Dlatego też poproszę was, abyście
chwycili jego klingę.
- Wygląda na
bardzo ostry. Czy podczas próby nie zranimy się? – przejął się Lollek.
- Tylko
nieznacznie, chyba, że jeżeli macie nieczyste zamiary. Jeżeli chcecie dopuścić
się złych czynów, do waszej krwi dostanie się trucizna i… nie będzie już
ratunku.
- W takim razie
zróbmy to – powiedział pewny siebie Zekeros.
- Poczekaj! –
wykrzyknął elf i położył dłoń na jego ramieniu.
- Czy nie
obawiasz się, że miecz może uznać nasze intencje za niegodne pochwały?
- Nie –
odpowiedział twardo najemnik i zrzucił delikatną dłoń ze swojej zbroi.
- Moje cele są
słuszne, więc nie mam się czego obawiać. Jeżeli boisz się przejść próbę oznacza
to, że masz odmienne zamiary. Może jesteś zdrajcą?
- Oczywiście, że
nie! Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? – spytał z oburzeniem.
- Więc zróbmy to
w końcu. Nie mamy tyle czasu, aby zwlekać – powiedział oschle Zekeros i ruszył
w stronę Custosa. Lollek poszedł za nim i stanęli przed niską istotą z
wyciągniętymi dłońmi.
- Powiedźcie
więc jakie są wasze zamiary – powiedział i wysunął miecz przed siebie.
- Pragniemy uśmiercić Leonę i zaprzestać jej panowaniu – powiedział Zekeros i lekko zacisnął dłoń na żelaznym ostrzu, które przecięło jego skórę. Szkarłatna krew skapnęła na zieloną trawę.
- Pragniemy uśmiercić Leonę i zaprzestać jej panowaniu – powiedział Zekeros i lekko zacisnął dłoń na żelaznym ostrzu, które przecięło jego skórę. Szkarłatna krew skapnęła na zieloną trawę.
- A ty chłopcze?
– spytał Custos spoglądając na Lolka.
- Pragnę raz na
zawsze pozbawić Leonę panowania, aby nigdy więcej nie zniszczyła czyjegoś
świata – powiedział pewny siebie i dotknął ostrza swoimi bladymi i smukłymi
palcami. Jego krew skapnęła na ziemię mieszając się z tą Zekerosa.
Ciemnoczerwona
ciecz wymieszała się, układając w zawiły wzór, którego znaczenie nie było znane
nikomu poza Custosem – ten spoglądał na krew z zaciekawieniem. Nagle jasnozłoty
blask olśnił wszystkich i zmusił członków Drużyny Dobra do ochronienia oczu
przedramieniami.
- Doprawdy
interesujące – mruknął Custos i począł wodzić palcem wskazującym oraz kciukiem
po swojej długiej brodzie.
- Cóż takiego
jest interesujące? – zapytał Zekeros.
- Wasza krew
wymieszała się doskonale, a to świadczy, iż wasze intencje są takie same. Dodatkowo
jasnozłoty blask świadczy o słuszności waszych planów. Mogę powiedzieć, iż
zdaliście test pozytywnie.
- W takim razie
udzielisz nam pomocy w postaci broni? – zapytał Lollek, a Custos pokiwał powoli
głową w odpowiedzi. Powiódł wzrokiem po zebranych, lustrując ich uważnie.
- Dla każdego z
was znajdzie się coś odpowiedniego. Aczkolwiek coś naprawdę wyjątkowego mam dla
tej pani – powiedział Custos wskazując grubym palcem na Szirę, która stała
wśród reszty członków Drużyny Dobra. Elfka spojrzała zdziwiona na osobnika, a
jej brwi powędrowały do góry.
- Dla mnie?
- Owszem. Podejdź
do mnie dziewczę.
Custos opuścił
rękę, a Szira powoli zaczęła się do niego zbliżać. Gdy stanęła naprzeciwko
magicznej istoty, osobnik wyciągnął dłonie przed siebie i począł wykonywać nimi
subtelne ruchy. Wokół jego rąk wytworzyła się bladoniebieska mgiełka, która
zdawała się podążać za delikatnymi ruchami. Po chwili z niebieskawej otoczki
począł wyłaniać się przedmiot, którego na początku nie można było określić. Elfka
wytężyła wzrok i ujrzała formujący się kształt, który zaczął przypominać
naszyjnik.
- Jest to bardzo
stary artefakt – powiedział Custos, gdy na jego dłoni zmaterializowała się
piękna ozdoba. Był to srebrny łańcuszek, na którym zawieszono wisiorek
wielkości pestki brzoskwini. Wykonany został ze złota, a w środku tkwił
niebieski kamień, w którym znajdowała się bliżej nieokreślona ciecz. – Wierzę w
to, iż będziesz wiedziała jak go użyć. – Custos zmniejszył odległość pomiędzy
nim a Szirą, a następnie zapiął naszyjnik na smukłej szyi elfki.
- Ale nie mam pojęcia jak on funkcjonuje. Czy udzieliłbyś mi jakiś wskazówek?
- Poradzisz sobie. Wystarczy, że się wyciszysz i posłuchasz co mówi twoje serce – Custos uśmiechnął się delikatnie, a następnie powiódł spojrzeniem po pozostałych.
- Ale nie mam pojęcia jak on funkcjonuje. Czy udzieliłbyś mi jakiś wskazówek?
- Poradzisz sobie. Wystarczy, że się wyciszysz i posłuchasz co mówi twoje serce – Custos uśmiechnął się delikatnie, a następnie powiódł spojrzeniem po pozostałych.
- No, a teraz
pora na was!
Drużyna Dobra
podeszła do istoty, przed którą wylądowały różnego rodzaju bronie oraz dodatki.
Każdy znalazł coś dla siebie, co doskonale pasowało do umiejętności ich preferencji
i umiejętności bojowych.
- Mam nadzieję,
że zrobicie z tego dobry użytek – powiedział Custos obserwując jak członkowie
przebierają w broni.
- Oczywiście –
odpowiedział szybko Zekeros i schował miecz do pochwy.
- Dziękujemy za pomoc. – Lollek ukłonił się, a w ślad za nim poszła reszta Drużyny.
- Kiedyś mi się odwdzięczycie – Custos uśmiechnął się tajemniczo, a następnie pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu. Pozostała po nim jedynie biała mgła, która po chwili również zniknęła. Teraz Drużyna Dobra była w zupełności przygotowana do walki z Leoną.
- Dziękujemy za pomoc. – Lollek ukłonił się, a w ślad za nim poszła reszta Drużyny.
- Kiedyś mi się odwdzięczycie – Custos uśmiechnął się tajemniczo, a następnie pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu. Pozostała po nim jedynie biała mgła, która po chwili również zniknęła. Teraz Drużyna Dobra była w zupełności przygotowana do walki z Leoną.
Rozdział
7
Gdy szli przez piękny, zielony las, od razu
dostrzegli niezliczoną ilość różnych, barwnych roślin. Wytrwale przemierzali
bezkresną puszczę i zachwycali się różnoraką roślinnością. Niestety te fascynujące
widoki skończyły się, gdy wyszli na tereny będące we władaniu Leony. Piękny,
trawiasty grunt zmienił się w wyschniętą, pustynną ziemię. W oddali można było
zauważyć bagna, z których co chwilę wyłaniały się złowrogie macki jakichś
potworów. Drzewa występowały tu bardzo rzadko, a gdy już występowały, drużynę
ogarniał strach. Ich gałęzie były zeschnięte i powyginane, a na ich końcach zamiast
liści, lśniły szkarłatne krople krwi. Podobne zauważyli na powykręcanych kolcach
pobliskich krzewów.
-
Te rośliny nie wyglądają na normalne – w głosie Lollka było słychać drżenie.
Szira wyraźnie zbladła i również wyglądała na przerażoną. Elfy, które kochały
drzewa musiały czuć szczególne obrzydzenie do wynaturzonej roślinności.
-
Pewnie, że nie wyglądają. Jaka Pani, taki las – parsknął Zekeros.
Grey
i Kappa tylko pokiwali głowami.
Bohaterowie
coraz częściej musieli lawirować między coraz większymi i bardziej gęstymi
skupiskami dziwnej roślinności, ale – jak się później okazało – znacznie gorsze
i groźniejsze były tereny bagienne. Poza zagrożeniem ze strony ośmiornicopodobnych
stworów, które na szczęście najczęściej nie wynurzały się zbytnio z podmokłych
odmętów, ryzyko utonięcia na mocno grząskim gruncie rosło z każdym kolejnym przebytym
metrem. Sanako, po dłuższym skupieniu sięgnęła po magię spod znaku piasku,
której uczyła się kiedyś od pewnego kupca-maga. Ów dziwny człowiek, o śniadej
twarzy, pół życia spędził wędrując ze swoimi karawanami po nieprzyjaznych,
pustynnych regionach znanego świata. Ponieważ woda była tam na wagę złota,
zamorski kupiec świetnie władał też magią tego żywiołu. Sanako stworzyła
najpierw niepozorną piaszczystą ścieżkę, wijącą się przez bagna aż po horyzont.
Później wyraźnie ją poszerzyła, a następnie utwardziła rzucając kolejne czary.
Zaimponowała tym towarzyszom – teraz sytuacja drużyny wyglądała zupełnie
inaczej.
-
Brawo! – krzyknęła Kappa i spontanicznie klasnęła w dłonie.
-
Panie przodem – burknął Zekeros i nieco teatralnym gestem zaprosił dziewczyny
na ścieżkę.
Wyraźnie
żwawiej ruszyli w dalszą drogę . Czarodziejka zauważyła jednak coś
niepokojącego: po kilku średnio skomplikowanych zaklęciach poczuła się
wyjątkowo wyczerpana – coś było nie w porządku. W pobliżu jest jakiś czarny mag
używający silnej magii ochronnej – przemknęło jej przez głowę. Może nawet
wysysa z niej życiowa energię… Zaraz po tej myśli zdała sobie sprawę, że z jej
nosa cieknie krew. Chwilę po tym straciła przytomność.
***
Sking był jednym z generałów Leony,
wyspecjalizowanym w czarnoksięstwie. Do jego podstawowych zadań należała obrona
rubieży jej terytorium i alarmowanie swojej Pani gdyby na horyzoncie pojawiło
się jakieś większe zagrożenie. To jednak nie zdarzało się zbyt często; powód
był prosty – od wielu, wielu lat nikt nie odważył się tutaj zapuszczać. W sumie
Sking z trudem przypominał sobie sytuacje, w których musiał interweniować. Nieraz
sam przed sobą przyznawał się, że ma dziwne problemy z pamięcią – nawet wysilając
się nie mógł odtworzyć w głowie niczego, co robił przed pracą dla L. Brak
wyrazistych wspomnień z dalszej przeszłości jego przełożona tłumaczyła poważnym
urazem czaszki, którego doznał ponoć w starciu z innym magiem. I rzeczywiście –
mężczyzna miał okropną bliznę w okolicach lewej skroni. Co jakiś czas odzywała
się ona albo tępym bólem, albo – w lepszym razie – tylko lekkim swędzeniem
(Sking drapał się wtedy po niej odruchowo).
Wracając do obrony rozległych włości: jeśli ktokolwiek
pojawiał się w okolicy, byli to w zdecydowanej większości zbłąkani wędrowcy i czarnoksiężnik
nie miał problemu z ich przepędzeniem. Czasami nawet czerpał z tego przyjemność
i bawił się wtedy świetnie. Teraz jednak siedział w swojej jaskini, której mrok
rozświetlały liczne, magiczne pochodnie i był zajęty tym co lubił najbardziej –
specjalistyczną hodowlą wyjców. W takich sytuacjach wychodził z niego prawdziwy
pasjonat, przez co coraz częściej zapominał się poświęcając swemu hobby wiele
godzin. Leona wyjców nie znosiła, ale pozwoliła mu miłosiernie na posiadanie
małego stadka hałaśliwych istot. Część stworzeń – ta jeszcze nieudomowiona –
siedziała w klatkach, by tam wyczyniać najdziksze harce. Mało kto był w stanie
znieść ich odgłosy, a już tym bardziej nocne wycie. Sking jednak nie miał z tym
żadnego kłopotu; co więcej – przy takiej wrzawie mógł zasypiać nawet przy
samych klatkach . Zdarzało się wtedy , że śnił o dziwnych rzeczach. Senne
marzenia przeważnie przedstawiały życie jakiegoś młodzieńca, który w stolicy
potężnego imperium pilnie studiował sztuki magiczne. Pojawiała się też postać
pięknej dziewczyny o imieniu Arya – chłopak rywalizował z nią w czarodziejskich
studiach o prymat najlepszego żaka i jednocześnie skrycie się w niej
podkochiwał. Rano wszystko rozmywało się w niepamięci – gdy tylko Sking na
dobre otwierał oczy. Biedny mag nie wiedział niestety, że śnił swoją przeszłość…
W
chwili gdy poświęcał czas ulubionemu i najbardziej wytresowanemu chowańcowi
(zwierzę umiało już aportować, podawać łapę, wyć na wiele sposobów i siadać na
komendy) Drużyna Dobra przekraczała właśnie niewidzialną granicę posiadłości
Leony. Mężczyzna nie mógł tego zobaczyć, gdyż jego berło mocy stało blisko
wejścia do jaskini, dobre kilkadziesiąt metrów od klatek z wyjcami. Swój
charakterystyczny oręż czarnoksiężnik zostawiał tam z uwagi na najbardziej
dzikie zwierzęta, które moc berła wyraźnie ściągała do siebie. Kiedyś nawet
jego pupile o mało nie stłukły najważniejszej części broni – pokaźnej,
kryształowej kuli o wielu ciekawych właściwościach. Teraz kula pokazywała zwartą
grupę postaci idącą slalomem w celu uniknięcia ostrych kolców okolicznych
krzewów krwi. Sking był tak zajęty, że nie mógł zobaczyć ani tego, ani nawet
momentu, kiedy Sanako rzucała kolejne zaklęcia tworzące wśród bagien twardą
drogę. Nie wyczuł nawet uruchomienia pułapek mocy, które wysysały z
czarodziejki życiową energię.
***
Już z daleka widzieli olbrzymią kopułę – sprawiała
wrażenie zrobionej z jakby półprzezroczystego szkła. Sanako, dzięki zabiegom
medycznym Lollka i Sziry doszła jakoś do siebie. Nadal była słaba i wspierała
się na silnych ramionach Greya i Zekerosa, ale krwawienie z nosa ustało i mogła
zebrać myśli. Jeszcze na bagnach czekały ich niemiłe niespodzianki. Podczas gdy
dwójka elfów reanimowała czarodziejkę, Kappa oraz Zekeros i Grey staczali
uparty bój z bagiennym monstrum atakującym ich zaciekle wszystkimi swoimi
mackami naraz. Na domiar złego potwór regularnie wyrzucał z otworu gębowego coś
w rodzaju zielonej, lepkiej plwociny, która okazała się żrąca. Dzielni
szermierze uwijali się jak mogli, aby unikać palącej substancji i morderczych
macek – udało im się uciąć dwie z ośmiu – ale szybko opadali z sił. Nie wiadomo,
jak skończyłoby się starcie, gdyby nie nadlatująca Drago i dosiadająca jej TakaB.
Wcześniej obie panie pożegnały się z resztą drużyny, aby „załatwić jakąś ważną
sprawę”. Obiecały zrobić to najszybciej jak to tylko możliwe i dołączyć do
drużyny już na ziemiach Leony. Po stoczonej, zwycięskiej walce TakaB, ku zdziwieniu
i zniesmaczeniu pozostałych, z paszczy bagiennej ośmiornicy wycięła wielki
jęzor.
-
To trofeum, mające magiczne właściwości – wytłumaczyła z błyskiem w oku
towarzyszom. Na pytanie Zekerosa o to, dlaczego mordercza gęba pełna żrącej
śliny
nie poparzyła jej rąk odpowiedziała jedynie tyleż szerokim, co tajemniczym uśmiechem.
Zadbane, równiutkie ząbki elfki błysnęły przy tym groźnie.
Skoro Sanako była zbyt wycieńczona i brakowało jej i pomysłu, i siły na
pokonanie silnie magicznej bariery, jakie szanse na to mieli typowi wojownicy?
Po
dłuższej chwili milczenia wszyscy zgodzili się na krótki odpoczynek. Za półprzezroczystą
zaporą w oddali majaczył cel ich wyprawy. Elfy znów zajęły się leczeniem
Sanako, wyczerpany i spocony Zekeros mruczał coś wielce niezadowolony. Powodem
jego troski była częściowo zniszczona i nadżarta kwasem ukochana zbroja. Dzięki
niej jednak najemnik mógł cieszyć się tylko niewielkimi obrażeniami ciała. Kappa
z kolei była ranna, ale na szczęście nie na tyle, by nie mogła sama się opatrzyć.
Grey wyszedł nietknięty z potyczki, co w dużej mierze zawdzięczał tarczy
otrzymanej od Custosa. Dzięki niej sparował bezboleśnie potężne uderzenia
długich ramion bagiennego monstrum. Po udzieleniu pomocy czarodziejce, Szira
podeszła do ściany kopuły i przez dłuższy czas wpatrywała się w dal. W pewnym
momencie dziwnie ożywiona Sanako (choć nadal blada jak płótno) podniosła się z
ziemi i ruszyła w stronę pobliskich skał. Wszyscy niemal równocześnie podnieśli
na nią wzrok.
-
Dokąd się wybierasz? Powinnaś nadal odpoczywać – z troską w głosie powiedziała
Szira.
-
Muszę pójść… za potrzebą – głos nieco jej drżał.
Sanako
czuła, że jakaś tajemnicza siła kieruje ją do wnęki w skałach. Po
kilkudziesięciu metrach zobaczyła, że to duże wejście do jaskini. To z niej
płynęły ku dziewczynie nasycone mocą fluidy. Do środka prowadził długi, dobrze
oświetlony korytarz. Czarodziejka, niczym ćma wiedziona światłem, podeszła do
opartej o ścianę czarodziejskiej laski zwieńczonej kryształową kulą. Jakby
bezwiednie pchnęła oręż Skinga na ziemię. Przy zderzeniu z nią kryształ pękł i
rozsypał się na dziesiątki nieregularnych kawałków…
***
Czarnoksiężnik już miał zabrać się za szkolenie
kolejnego wyjca, ale nagle wyczuł bliską obecność innego przedstawiciela swojej
profesji. Ten ktoś był jaskini! Jakim cudem dostał się aż tutaj? Sking zerwał
się do biegu, ale zanim opuścił główną, wykutą w skale komnatę, jego głowę
poraził okropny ból. Stało się to dokładnie w chwili, gdy kula jego oręża
rozbiła się na małe części. Blizna na czole paliła go żywym ogniem! Padł na
ziemię trzymając się rękami za skroń i stracił przytomność.
Kiedy otworzył oczy, stała nad nim zielonooka
dziewczyna o jasnych, kręconych włosach. Jeszcze raz potarł bliznę, lecz pod
palcami wyczuł tylko… jej część. Skoczył na równe nogi i podbiegł do lustra
(było zwykłe, nie magiczne) umieszczonego obok wykutego w kamieniu tronu. W
lustrzanym odbiciu zobaczył swoją twarz i w tym momencie powróciły do niego
wszystkie zatarte wspomnienia. Cała jego przeszłość… Zauważył też, że mniej
więcej połowa blizny zasklepiła się całkowicie. Za najdziwniejszą rzecz uznał
jednak pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy: kiedy wrócę do domu oprócz
pracy ze studentami powinienem zając się tym, co kocham najbardziej – hodowlą i
tresurą wyjców!
-
Nie byłeś jej sługusem, prawda? W jakiś sposób Cię zniewoliła, zmusiła do
służby…
Wyczułam Twoją moc mimo wyczerpania i jakoś wiedziałam, że nie jesteś złym
człowiekiem.
Sanako
przyglądała się mężczyźnie, który nadal był w ciężkim szoku. Miał około
czterdziestu lat, lekko kręcone włosy i długo nieprzycinaną brodę. Jego wzrost
mógł budzić respekt, ale twarz sprawiała wrażenie łagodności.
-
Tak, to znaczy… Nie, nie byłem jej sługą. Nawet nie bywałem na jej zamczysku.
Zawsze odwiedzała mnie tutaj… Przed lustrem w jednej chwili przypomniałem sobie
moje dawne życie. Ach, przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Patrick Rothfuss i jestem… To znaczy byłem
wykładowcą w Astarporckiej Akademii Magii i Medycyny.
-
Ja mam na imię Sanako. Chodź, przedstawię Cię reszcie grupy – dziewczyna
wyciągnęła rękę w kierunku Patricka.
***
-
Jesteśmy tak blisko, gdyby tylko nie ta przeklęta bariera… Jak ja chciałabym ją
zniszczyć – trochę już zrezygnowana Szira uderzyła w ścianę kopuły. Raz po raz
z nadzieją spoglądała na medalion od Custosa, ale nic szczególnego się nie
wydarzyło. Medalion nawet nie drgnął, więc elfka przez moment nawet zwątpiła w
jego magiczne właściwości. Drago, w swojej smoczej postaci, patrolowała niebo. Kappa
przez kopułę przyglądała się zamkowi w oddali, a Zekeros najwyraźniej zdrzemnął
się na trawie. Grey i Lollek zaczęli się niecierpliwić i zdradzać oznaki
niepokoju z powodu przedłużającej się nieobecności Sanako. Już mieli wyruszyć
na jej poszukiwania, gdy ujrzeli wracającą magiczkę – nie samą. Szła w
towarzystwie bardzo wysokiego, brodatego jegomościa.
Po wysłuchaniu krótkiej opowieści Sanako, drużyna
przywitała Particka dość przyjaźnie. Rothfuss nie wyglądał już na
zdezorientowanego i okazał się bardzo kulturalnym człowiekiem. Drago sfrunęła
na ziemię i również uścisnęła dłoń nowego sprzymierzeńca. Tylko obudzony
Zekeros miał wątpliwości co do osoby maga.
-
Może to jakiś podstęp Leony? Skąd mamy wiedzieć, że ten dryblas nie
współpracuje z nią dalej? – Zekeros podejrzliwie przyglądał się Patrickowi.
-
Rozwieję Twoje wątpliwości – pomogę Wam. Wyjmij swój drugi miecz, jest…
magiczny.
-
Domyślam się, dostałem go od wyjątkowego… strażnika. – najemnik nadal spoglądał
nieufnie na maga.
-
Na klindze ma runy, układające się w liczbę, którą należy głośno przeczytać.
Tak aktywujesz zaklęty w mieczu czar.
-
Co to za czar? – Zekeros był coraz bardziej zainteresowany.
-
Wesprzesz swoją drużynę armią hologramów. Znając odwagę niektórych sługusów
Leony, wezmą nogi za pas gdy tylko to zobaczą!
-
Armią holo… co?
-
Po prostu powiedz głośno: siedemset siedemdziesiąt siedem.
Zekeros
szybko wypowiedział magiczna liczbę i… oczom wszystkich ukazały się zastępy
uzbrojonych po zęby rycerzy i ich giermków, karnie stojące szeregi – piechota,
łucznicy, ciężka jazda… Wyglądali imponująco!
-
Teraz rzecz najważniejsza – Patrick zwrócił się do Sanako. Połączmy nasze siły
i jednocześnie uderzmy energią w kopułę!
Drużyna
zauważyła, że dłonie maga jarzą się niebieskim blaskiem. Jego źródłem był
pokaźny sygnet z białego złota. Z ozdoby wystrzelił jasny promień i uderzył w
to, co tak irytowało wcześniej Szirę.
-
Teraz Sanako, wal w to samo miejsce! – krzyknął Patrick.
Podobny,
choć nieco węższy promień wystrzelił z rąk dziewczyny. Siła dwójki czarodziei
spowodowała, że w kopule zrobiła się dziura, która szybko zaczęła się
rozszerzać. Wkrótce w magicznej barierze powstała spora wyrwa – na tyle duża,
że naraz mogły przez nią przejść co najmniej dwie osoby. Na ten widok drużyna,
jak na zawołanie, zaczęła wiwatować z radości. Kiedy jednak Rothfuss zbliżył
się do utworzonego wejścia, pozostała część blizny na jego głowie odezwała się
paraliżującym ciało bólem. Mag pomimo zaskoczenia jakoś utrzymał się na nogach.
-
Przechodźcie, ja nie będę w stanie tego zrobić. Przechodźcie, mówię, bo ściana
za jakiś czas zacznie się zasklepiać! – wykrzyczał.
Bohaterom
nie trzeba było powtarzać tego po raz drugi. Ostatnią, która przeszła na drugą
stronę była Drago. Rzeczywiście, dość szybko doszło do pełnego zregenerowania
magicznej zapory. Wszyscy członkowie drużyny wiedzieli, że droga do siedziby
Leony stała przed nimi otworem. Za plecami nadal mieli zastępy hologramów
uwolnionych z miecza Zekerosa.
Rozdział 8
Invictus,
siedząc na jednym z drzew znajdujących się na pustyni, dostrzegła liczebną
gromadę, która kierowała się w stronę zamku jej pani. Wyłaniająca się z mgły drużyna
składała się z elfów, najemników, smoka oraz czarodziejki Sanako, którą znała
jedynie z opowiadań mistrzyni L. Jednak dopiero widok coraz liczniejszych
wojsk, kroczących z drużyną przeraził ją nie na żarty. Zaalarmowana nieoczekiwanymi
gośćmi przyłożyła palec wskazujący wraz ze środkowym do czartary, którą
wykonała jej mistrzyni L gdy Invictus przystępowała do jej armii. Był to symbol
przynależności oraz sposób komunikacji z Leoną. Przymknęła powieki i wyszeptała
cicho:
- Pani, do zamku zbliża się potężna grupa, która jest uzbrojona po zęby. Wśród ich szeregów, znajduje się twa podwładna Sanako oraz smok. Resztę stanowią elfy, najemnicy i jacyś rycerze. Invictus otworzyła oczy, obserwując z wolna poruszającą się armię; nagle usłyszała melodyjny, aczkolwiek surowy głos w swojej głowie.
- Pani, do zamku zbliża się potężna grupa, która jest uzbrojona po zęby. Wśród ich szeregów, znajduje się twa podwładna Sanako oraz smok. Resztę stanowią elfy, najemnicy i jacyś rycerze. Invictus otworzyła oczy, obserwując z wolna poruszającą się armię; nagle usłyszała melodyjny, aczkolwiek surowy głos w swojej głowie.
„Masz
się ich natychmiast pozbyć. Nie życzę sobie, aby jakiekolwiek śmieci leżały pod
moim zamkiem. Rób, co do ciebie należy, albo pozbędę się ciebie i znów
skończysz tam gdzie zaczynałaś. Wezwij resztę armii do pomocy”.
Invictus skinęła głową na rozkaz, chociaż wiedziała, iż Leona tego nie dostrzeże. Westchnęła cicho, a następnie znów przyłożyła dwa palce do czartary, przymknęła powieki i skupiła się, aby wiadomość dotarła do wszystkich wojowników będących we władaniu mistrzyni L.
- Alarm!!! Wzywam wszystkich wojowników Leony do walki z nieprzyjaciółmi, którzy zbliżają się do twierdzy.
Invictus skinęła głową na rozkaz, chociaż wiedziała, iż Leona tego nie dostrzeże. Westchnęła cicho, a następnie znów przyłożyła dwa palce do czartary, przymknęła powieki i skupiła się, aby wiadomość dotarła do wszystkich wojowników będących we władaniu mistrzyni L.
- Alarm!!! Wzywam wszystkich wojowników Leony do walki z nieprzyjaciółmi, którzy zbliżają się do twierdzy.
Do jej głowy
zaczęły napływać myśli innych osób, gdy ci wyrażali swoją gotowość do obrony
zamku. Sama opuściła swoje miejsce obserwacyjne i ruszyła w stronę twierdzy,
aby wspólnie z armią odeprzeć atak wrogów. Znalazłszy się na obszarze zamku wspięła
się na gałąź najwyższego z pobliskich drzew. W konarze znajdowała się dziura,
którą Invictus żłobiła przez długi czas i teraz służyła ona za skrytkę na broń.
Wyjęła z niej dwa ostrza oraz dzidę. Noże chwilowo odstawiła na bok i skupiła
się na oszczepie. Zacisnęła na jego drewnianej rękojeści dłonie i przyjęła
pozycję bojową. Na innych drzewach i na zamkowym bruku znajdowała się reszta
armii, która oczekiwała w skupieniu na rozkazy, jednakże na razie nie otrzymali
jakiekolwiek dyspozycji. Zaraz jednak dostrzegli, iż przez okazały mur przelatują
pociski wystrzelone przez wrogą armię. Wydawały się strzałami, ale później zmieniały
się w coś w rodzaju energetycznych pocisków, które powalały kolejnych
wojowników Leony. Zaniepokojeni podwładni mistrzyni spoglądali po sobie, a gdy
Invictus dała znak do kontrataku, każdy z nich podniósł łuk zrobił z nich
użytek – dziesiątki strzał poleciało ponad murem w kierunku nadciągających
wojsk. Liczna armia, nie robiąc sobie nic z ataku Leonidasów, posuwała się
coraz dalej, a każdy krok przybliżał ich do siedziby złej czarodziejki. W
pewnym momencie nieprzyjacielska strzała ugodziła elfią najemniczkę w bark, a
raczej powinna to zrobić, jednakże zamiast tego, zamieniła się w plamę energii,
która rozlała się po ciele. Invictus poczuła paraliż w całej ręce, przez co
wypuściła trzymany oszczep. Elfka dostrzegła jednak z wysoka, że im więcej
pocisków wypuszczają przeciwnicy, tym bardziej topnieją ich szeregi – spora
liczba wojowników musiała być zwykłą iluzją, czymś co oszukiwało wzrok, a ich
pociski nie raniły żywej istoty. Potwierdzenie znalazła w fakcie, iż jej
żołnierze padali na ziemię, jednak nie ginęli, a jedynie ogarniał ich częściowy
niedowład. Uśmiechnęła się zwycięsko i wykrzyknęła do swoich towarzyszy:
- Te strzały nie
potrafią nas zranić! To jedynie iluzje, które mają na celu wywołanie w nas
paniki . Nasze pociski są prawdziwe, wygramy tę bitwę!
Armia Leony, pełna nowej determinacji, zaczęła oddawać coraz to celniejsze strzały. Coraz więcej trafionych hologramów rozpływało się w powietrzu lub ginęło na skutek wyczerpywania się ich magicznej energii. Leonidasi jeszcze niedawno myśleli, iż pokonanie tak dużej armii jest niemożliwe, ale teraz odkryli prawdę i stali się pewni swej wygranej.
Armia Leony, pełna nowej determinacji, zaczęła oddawać coraz to celniejsze strzały. Coraz więcej trafionych hologramów rozpływało się w powietrzu lub ginęło na skutek wyczerpywania się ich magicznej energii. Leonidasi jeszcze niedawno myśleli, iż pokonanie tak dużej armii jest niemożliwe, ale teraz odkryli prawdę i stali się pewni swej wygranej.
***
Drago,
która początkowo krążyła nad kompanami, nie należała do cierpliwych i
postanowiła jak najszybciej zaatakować serce twierdzy – najokazalszą wieżę
będącą siedzibą złej mistrzyni. Proste rozwiązania czasem są najlepsze; jeśli
mi się uda, zakończę walkę zanim ucierpi ktokolwiek z moich przyjaciół –
pomyślała energicznie machając skrzydłami. Będąc już blisko wieży z całą mocą
zaczęła zionąć ogniem, którego płomienie dostawały się do środka budowli przez
smukłe okna. Drago powtórzyła ogniowy atak jeszcze kilka razy, wkładając w
niego całą swą smoczą furię. Nie wiedziała niestety, że samej magiczce nie
wyrządziła praktycznie żadnej krzywdy. Przebiegła Leona, znając wszelkie moce i
słabości smoków zdążyła zabezpieczyć się magiczną tarczą. Ogień hulał po
komnatach, palił drewniane meble i woluminy – co rozwścieczyło magiczkę – ale
jej samej płomienie nie ruszyły. Utrzymując wokół siebie tarczę, mistrzyni
jednocześnie kolejnymi rzucanymi czarami walczyła z pożarem w swojej siedzibie.
Nie było to łatwe i wymagało użycia dużych ilości magicznej energii. Z palców Leony
tryskały fontanny wody, które zderzały się z płomieniami i stopniowo je gasiły.
W tym czasie smoczyca po krótkim odpoczynku i zawróceniu w powietrzu pikowała
na dach wieży, by zdruzgotać go potężnym ogonem. Ta sztuka nie udała się Drago
ani z pierwszym , ani za drugim razem. Do trzech razy sztuka – przemknęło jej
przez myśl kiedy ogon zmiótł w końcu kamienie i dachówki ze szczytu okazałej
budowli. Ze środka biły kłęby dymu, a z okien wylewała się woda.
ROZDZIAŁ
9
Drużyna
dobra – uszczuplona o połowę hologramów i Drago – zaczęła wspinać się po zboczu
porośniętym dziwnym lasem, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Stanowił jednak doskonałą
i jedyną osłonę przed nadlatującymi strzałami. W powietrzu unosiły się
nietoperze, korony drzew były pozbawione liści, a ostre gałęzie plątały się ze
sobą ponad głowami bohaterów. Mieli oni wrażenie, iż cały czas śledzą ich
jakieś ślepia, należące do bliżej niezidentyfikowanych stworzeń, które czyhały
na ich krew. Po kilkunastu minutach drużynie udało się pokonać krętą ścieżkę i
już po chwili stanęli przed wysokimi murami obronnymi. Zekeros zaczął patrzeć
na to sceptycznie, będąc przekonanym, iż zwykłym orężem nie da sie zburzyć
kamiennej konstrukcji.
- Ja się tym
zajmę – poleciła Sanako, a reszta armii wykonała polecenie, dając miejsce
czarodziejce.
Dziewczyna
podeszła do muru i wyciągnęła dłonie przed siebie, przymykając powieki. Zaczęła
szeptać ciche słowa w tylko sobie znanym języku, a wokół jej rąk pojawiła się
magiczna mgiełka, której cząsteczki błyszczały w promieniach słońca. Sanako
przyłożyła palec wskazujący do kamiennej konstrukcji i zaczęła wodzić po nim, tworząc zawiły wzór. Gdy znak był ukończony, położyła dłoń na środku
dzieła, a mur pękł niespodziewanie.
Członkowie
drużyny instynktownie zakrywali się ramionami, gdy duże odłamki kamienia
poleciały w ich stronę. Jednakże żaden z kamieni ich nie ugodził, gdyż sprytna
czarodziejka o wszystkim pomyślała i uprzednio wytworzyła wokół nich obronną tarczę.
Kosztowało ją to wiele mocy, aczkolwiek miała nadzieję, iż szybko nabierze
siły.
Gdy
tylko opadł kurz, drużyna dobra przedostała się na drugą stronę. Nie
dostrzegłszy nigdzie zagrożenia, skierowali się w stronę serca zamku. głównej Sanako
podeszła do głównej wieży, aby znów utworzyć magiczne wejście, dzięki czemu
mieli dostać się do wnętrza twierdzy i pokonać Leonę.
Zaraz po wejściu do środka planowała wejście zamknąć i w ten sposób odciąć drogę interweniującym zastępom sługusów mistrzyni L. Czarodziejka po raz kolejny tego dnia musiała maksymalnie skupić się, aby zgromadzić całą moc w swoich dłoniach.
Zaraz po wejściu do środka planowała wejście zamknąć i w ten sposób odciąć drogę interweniującym zastępom sługusów mistrzyni L. Czarodziejka po raz kolejny tego dnia musiała maksymalnie skupić się, aby zgromadzić całą moc w swoich dłoniach.
- Odsuńcie się –
mruknęła cicho, a towarzysze bez słowa zaprzeczenia wykonali polecenie.
Dziewczyna
wyciągnęła dłonie przed siebie i dostrzegłszy, że wokół nich wytworzyła się
magiczna mgiełka, zaczęła poruszać nimi z gracją, wprawiając w ruch cząsteczki
powietrza. Gdy ukończyła wykonywać określone ruchy, wyrzuciła prawą rękę z mocą
przed siebie, a w murze utworzyło się przejście.
Drużyna dobra myślała, że jest bezpieczna, aczkolwiek z oddali obserwowała ich mroczna elfka Villemo. Dostrzegając, iż członkowie wchodzą do wieży jej pani, a największa część armii L. stała w zupełnie innym miejscu i dopiero przemieszczała się w kierunku wieży, postanowiła zainterweniować. Uniosła dłonie do góry, a następnie przyzywając moc wiatru, wznieciła podmuch gorącego powietrza, które zaczęło unosić zeschłe liście oraz patyki. Wyrzuciła dłonie z mocą przed siebie, a powstały poryw wiatru w zawrotnym tempie poleciał w stronę wrogów. Drużynę dobra, nie spodziewającą się ataku z żadnej strony, zaskoczył nagły podmuch, który był tak silny, że ściął ich z nóg. Jedynie Sanako zdążyła uchwycić Szirę za rękę i wciągnąć ją do wnętrza zamku, zanim wejście całkowicie się zamknęło. Niestety, dziewczyny zostały uwiezione, gdyż próbując przedostać się na schody, zderzyły się z bardzo silną ścianą magii, która uniemożliwiała im wędrówkę w kierunku najwyższej kondygnacji wieży.
Drużyna dobra myślała, że jest bezpieczna, aczkolwiek z oddali obserwowała ich mroczna elfka Villemo. Dostrzegając, iż członkowie wchodzą do wieży jej pani, a największa część armii L. stała w zupełnie innym miejscu i dopiero przemieszczała się w kierunku wieży, postanowiła zainterweniować. Uniosła dłonie do góry, a następnie przyzywając moc wiatru, wznieciła podmuch gorącego powietrza, które zaczęło unosić zeschłe liście oraz patyki. Wyrzuciła dłonie z mocą przed siebie, a powstały poryw wiatru w zawrotnym tempie poleciał w stronę wrogów. Drużynę dobra, nie spodziewającą się ataku z żadnej strony, zaskoczył nagły podmuch, który był tak silny, że ściął ich z nóg. Jedynie Sanako zdążyła uchwycić Szirę za rękę i wciągnąć ją do wnętrza zamku, zanim wejście całkowicie się zamknęło. Niestety, dziewczyny zostały uwiezione, gdyż próbując przedostać się na schody, zderzyły się z bardzo silną ścianą magii, która uniemożliwiała im wędrówkę w kierunku najwyższej kondygnacji wieży.
***
Drago
nie spodziewała się, że w po części zrujnowanej wieży Leona utrzyma się przy
życiu, a już w ogóle nie przewidziała, że jej oponentka ma się całkiem dobrze i
uderzy jeszcze całą swoją mocą! Mistrzyni zarzuciła na smoka magiczną sieć,
która w błyskawicznym tempie zaczęła się kurczyć. Dodatkowo więzy parzyły
grubą, łuskowatą skórę stworzenia.
- Nie tak łatwo,
moja droga, można mnie pokonać! – krzyczała do zdumionej Drago.
Leona śmiała się
szyderczo, niemal do rozpuku. Smoczyca wzniosła się w powietrze, próbowała
wierzgać i wyswobodzić się z pułapki, ale wszystkie jej starania nie wiele
dały. Co prawda kilka grubych sznurów tworzących sieć pękło, ale pozostałe
krępowały ją bardzo mocno i paliły niczym rozżarzone żelazo. Ostatkiem sił,
lecąc w dół, Drago skierowała się na pobliskie jeziorko. Odgłos plusku rozszedł
się po okolicy, a minutę później Drago leżała na dnie zbiornika kilkanaście
metrów pod wodą. Cały czas nie ustawała w wysiłkach, by pokonać pętające ją więzy.
- Poczekaj
wiedźmo, jeszcze się zobaczymy – pomyślała smoczyca, wiedząc, że jest w stanie
wytrzymać pod wodą dobre kilkadziesiąt minut.
***
Zekeros
podniósł się ociężale i zaczął szukać źródła nagłego podmuchu. Zastępy
holografów stopniały do kilkudziesięciu rycerzy. W jego oczy rzuciła się drobna
elfka, która spoglądała na nich zza drzewa z chytrym uśmiechem na ustach.
Zdenerwowany najemnik wyciągnął miecz z pochwy i machnął nim w powietrzu.
- Dalej szpicoucha,
pokaż się! – wykrzyknął, celując czubkiem broni w nieprzyjazną istotę.
Nagle obok elfki
pojawiły się inne dziewczyny z jej rasy. Pozostali członkowie drużyny dobra
również pozbierali się z ziemi i dobywając swoich oręży stanęli gotowi do
ataku.
- No dalej,
pokażcie się – powtórzył Zekeros, stawiając kroki w kierunku grupki drzew.
Blondwłosa
elfka, znana w szeregach Leony jako Illa, szepnęła coś do ucha Villemo, która
była odpowiedzialna za wzniecenie podmuchu. Zekeros nie mógł dosłyszeć o czym
rozmawiają, aczkolwiek dostrzegł ich spojrzenia, skupione na jego osobie.
Villemo pokiwała powoli głową, na co druga elfka uśmiechnęła się wrednie i
wydobyła zza pasa miecz. Z dzikim okrzykiem rzuciła się w stronę Zekerosa z
dziwnym przyspieszeniem – była szybka jak mrugnięcie okiem. Najemnik nie zdążył
nawet zareagować, gdy Illa wbiła ostrze w jego ramię. Zekeros krzyknął głośno i
w odwecie zamachnął się swoim mieczem, trafiając w rękę elfki, która została
niemalże odcięta, utrzymując się jedynie na pojedynczych ścięgnach. Właśnie w
tym momencie walka zaczęła się na dobre.
Armia Leony, wezwana przez Villemo, która posłużyła się czartarem, pojawiła się przy niej gotowa do walki.
Armia Leony, wezwana przez Villemo, która posłużyła się czartarem, pojawiła się przy niej gotowa do walki.
- Giń elfie! –
wykrzyknęła Invictus, gdy zauważyła, że Lollek rusza w kierunku leżących na
ziemi łuku i kołczanu ze strzałami.
- Chciałabyś!
Twoja drużyna i tak przegra niezależnie ile osób polegnie w tej bitwie. Dobro
zawsze jest górą! – odkrzyknął naciągając cięciwę swej broni. Invictus
prychnęła pogardliwie.
- Dobro? Chyba
sobie kpisz! To zło jest najsilniejszą potęgą na świecie, a ty się zaraz o tym
przekonasz! – zaśmiała się i szybko oszacowała lot swego ostrza. Dziewczyna
ugięła kolana i wyszarpnęła spod płaszcza sztylet o lśniącej klindze i
rękojeści obwiniętej czarnym rzemykiem. Broń ze świstem trafiła w szyję Lollka.
Wzdłuż jego piersi zaczęła cieknąć krew, elf zaczął się dusić. Zacisnął dłonie
na szyi łapczywie łapiąc życiodajny tlen. Spomiędzy jego palców kapała ciemna
ciecz.
- Jeszcze
nadejdzie czas zemsty! - wykrztusił Lollek ostatkiem sił. Elf po raz ostatni
zaczerpnął powietrze i padł na wznak na ziemię. Invictus wybuchła triumfalnym
śmiechem i podbiegła do stygnącego ciała wroga. Wyrwała z jego szyi ostrze, a
resztki wrzącej krwi obryzgały jej bezlitosną twarz. Dziewczyna skrzywiła się z
obrzydzeniem i wytarła swój nóż w trupa. Wstała z klęczek i spojrzała drwiąco
na przeciwnika.
- Dla ciebie już
nie ma nadziei – powiedziała swym delikatnym głosem, który nie pasował do jej
charakteru. Odwróciła się na pięcie i czym prędzej popędziła do swych
przyjaciół, aby bronić twierdzy.
Tymczasem walki bezlitośnie
toczyły się dalej i coraz to nowe ofiary doznawały obrażeń. Konni i piesi
rycerze szarżowali, ale efektem ich ataku było tylko tymczasowe sparaliżowanie
przeciwników. Vivro posyłała ogniste pociski w Kappę, ale tylko jeden zdołał ją
lekko zranić; Petra, Villemo i Invictus również pochłonięci byli potyczką.
Villemo
strzelała ze swego dębowego łuku, ale nie udawało jej się trafić. Członkowie
drużyna dobra, szybcy i chronieni zaklęciami doskonale omijali lecące strzały. Gdyby
sięgnęły celów, każdy trafiony przeciwnik wiłby się teraz na ziemi i umierał w
cierpieniach, gdyż pociski były zatrute. Nie tylko to elfka miała w zanadrzu.
Asem w jej rękawie były wyjątkowe strzały, które powodowały, że ugodzony
zamieniał się w drzewo i tkwił wrośnięty w ziemię przez wieki.
Invictus,
po zabiciu Lollka ogarnął szał walki. Strzelała ze swego łuku do przeciwników,
jednakże, tak jak Villemo, nie udawało jej się nikogo trafić. Swojego ostrza
wolała na razie nie dobywać. Było ono przeznaczone jedynie na ważne okazje,
kiedy czas pozwalał na patrzenie jak płomień życia gaśnie w oczach ofiary.
W bitwie do tej
pory udziału nie brała tylko jedna osoba. Była nią Petra - elfka, która również
służyła na dworze Leony. Ta dziewczyna kryła się w krzakach z kapturem
nasuniętym na głowę i uważnie obserwowała toczący się bój. Jej spojrzenie padło
na najbliżej walczącego wroga, którym był Grey. Metalowe guzki na jego zbroi
skrzyły się w promieniach słońca, a na klindze błyszczały krople krwi. Petra
bez najmniejszego szelestu rzuciła się w wir walki. Miała bardzo dobrze
rozwiniętą umiejętność maskowania, więc nikt jej wcześniej nie zauważył.
Obróciła się w
stronę wojownika, którego obrała za swój cel. Zauważyła, że ten ma skórzaną
zbroję, którą jej magiczne strzały z łatwością mogły przebić. Petra wzięła w
dłonie swój znakomity łuk i wycelowała jego grot w Greya.
- Na przyszłość
uważaj z kim zadzierasz! – warknęła pod nosem i
naciągnęła cięciwę łuku; już miała wypuścić strzałę, gdy usłyszała krzyk
jakiegoś mężczyzny.
- Grey, uważaj!
- wykrzyknął wojownik biegnąc w stronę Petry z obnażonym mieczem. Grey obejrzał
się zdezorientowany. W tej chwili elfka szybko wypuściła strzałę, która
ugodziła go w tętnice udową. Mężczyzna złapał się za nogę, a spomiędzy jego
palców tryskała ciemna krew. Chwiejąc
się upadł na ziemię. Po jego twarzy przemknął grymas bólu. Spojrzał morderczym
wzrokiem na Petrę.
- Twój koniec
nadchodzi nędzna poczwaro! - krzyknął. Elfka prychnęła pogardliwie i odwróciła
się od niego. Grey urwał ze swojego rękawa długi pas materiału i obwiązał go
ciasno wokół uda. Petra sekundę później znalazła się oko w oko z Zekerosem.
- I co? Twój
kolega wcale nie jest taki mężny jak się zdawało – powiedziała z bezlitosnym
uśmiechem.
Zekeros nie
tracił czasu na wymianę zdań, zamachnął się swym półtoraręcznym mieczem o
czerwonej klindze i ściął głowę Petrze. Ciało elfki opadło na ziemię i przez
chwilę drgało w konwulsjach, a głowa z zastygłym uśmieszkiem potoczyła się
kilkanaście kroków dalej. Widząc to, Villemo stała przez chwilę nieruchomo z
wyrazem zdziwienia na twarzy. Zrzuciła kaptur z głowy i spojrzała na bezwładne
ciało jej przyjaciółki. Ścięta głowa leżała niedaleko tułowia; Villemo
doskonale widziała czerwone oczy Petry, które niegdyś były pełne życia.
- Petra –
szepnęła Villemo, a w jej oczach zalśniły łzy, które poczęły spływać po
rumianych policzkach. Spojrzała bezradnie na Zekerosa, który stał w bojowej
pozycji, z uniesioną klingą. Miał zaciśnięte zęby.
- Ciebie też
czeka taki los – powiedział z błyskiem w oku.
- Przekonajmy
się! – elfka zacisnęła powieki, a gdy je uniosła, w jej oczach płonęła chęć
mordu. W tym momencie blisko przy niej stanął jej sojusznik Vivro, który
również pragnął zemsty.
- O widzę, że
masz pomocnika- rzekł Zekeros.
Villemo pełna
determinacji uśmiechnęła się. Vivro w tym momencie już zabierał się do pracy –
zachodził przeciwnika od tyłu. Przykucnął i mocą ognia zaczął rozgrzewać metal
okrywający dłoń przeciwnika. Tymczasem Elfka ruszyła w stronę Zekerosa. Ten
dopiero po chwili poczuł doskwierające ciepło, ale było za późno, gdyż stopiony
metal zaczął spływać na ziemię raniąc przy okazji jego rękę. Villemo schyliła
się i z czarnego buta wyjęła wyjątkową strzałę, która była przeznaczona dla jej
najgorszych wrogów. Spokojnie skierowała grot swej broni w kierunku Zekerosa,
po czym przymykając jedno oko, wypuściła ją ze świstem. Wystrzelony pocisk z
łatwością wślizgnął się pod rękaw najemnika i wbił się w skórę przedramienia.
Mężczyzna z zaciętym wyrazem twarzy wyrwał strzałę po czym z agresją cisnął ją
na ziemię. Przejechał palcem po strużce krwi, która spływała z jego
przedramienia wzdłuż ręki i skapywała na ziemię. Przyjrzał się dokładniej swej
ranie i zauważył czerwone drobinki, które płynęły do góry.
- Coś ty
zrobiła, wiedźmo?! – wykrzyknął.
- Och to nic
wielkiego. Trucizna, która płynie w twojej krwi, przemieni twe ciało w drzewo.
Zachowasz duszę, lecz będziesz czuł się pusty tak, jak ja czuję się teraz po
stracie przyjaciółki – powiedziała z goryczą.
Villemo
uśmiechnęła się drwiąco i odeszła. Zekeros wiedział co trzeba zrobić, nie
zawahał się ani przez chwilę. Wydobył zza pasa poręczny toporek i jednym,
sprawnym cięciem, odciął swoje przedramię na wysokości łokcia. Jego zbroję
obryzgała posoka, a ręka opadła bezwładnie na trawę i zamieniała się w
zeschnięte drzewo. Najemnik opadł spocony na twardą ziemię i spojrzał na
poszarpane ciało i kość. Wśród gwaru bitwy, dało się słyszeć jego męski,
rozdzierający krzyk.
Zaraz
potem zaryczała Drago, która wyleciała z pobliskiego jeziorka. Była poparzona i
wyczerpana, ale nie na tyle, żeby nie móc polecieć z odsieczą swoim
przyjaciołom. Z jej nozdrzy buchał dym, a z potężnej paszczęki wyleciały jęzory
ognia, który siał spustoszenie w szeregach Leonidasów.
ROZDZIAŁ
10
Podczas
gdy pod zamkiem toczyła się zacięta bitwa, Sanako oraz Szira próbowały pozbyć
się magicznej bariery, która oddzielała je od Leony.
- Sanako, czy mogłabyś użyć swojej mocy? – spytała Szira, wycieńczona ciągłym uderzaniem pięściami w niewidzialną przeszkodzę.
- Sanako, czy mogłabyś użyć swojej mocy? – spytała Szira, wycieńczona ciągłym uderzaniem pięściami w niewidzialną przeszkodzę.
- Oczywiście,
aczkolwiek może to trochę potrwać, gdyż moje zasoby magiczne są wyczerpane – mruknęła w odpowiedzi czarodziejka i
zbliżyła się do bariery, unosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej.
Usta
elfki opuściło ciche westchnięcie. Każda stracona minuta była na wagę złota, ale
nie miały innego wyjścia. Wokół rąk Sanako zaczęła tworzyć się
charakterystyczna błękitna mgiełka, świadcząca o używaniu mocy magicznej.
Gdy dziewczyny
trudziły się, aby zniszczyć niewidzialną osłonę, Leona widziała wszystko ze
swojej wieży i postanowiła zareagować. Wezwała swoje dwie poddane poprzez
czartary i rozkazała im zniwelować zagrożenie. Madelaine – pierwsza z
podwładnych, posiadająca skrzydła – oraz Quaneku od razu zjawiły się na
polecenie i, po głębokich ukłonach, ruszyły rozprawić się z wrogiem. Śpiesznie
pokonywały stopnie w dół; po chwili do ich uszu dotarł cichy okrzyk zwycięstwa
– to osłona została zniszczona. Z dołu rozbrzmiały szybkie kroki – dwie dziewczyny
kierowały się ku górze, by już po chwili wyłonić się zza rogu. Ich twarze
zdobiły zwycięskie uśmiechy. Jedna miała szpiczaste uszy, świadczące o
przynależności do elfów, a druga charakteryzowała się delikatną urodą oraz
bladą cerą. Madelaine postanowiła zainterweniować i użyć swej mocy ziemi.
Wyciągnęła dłonie przed siebie i przymknęła powieki o długich rzęsach,
skupiając się na charakterystycznym uczuciu, które obezwładniało jej ciało.
Wokół rozszedł się zapach przypominający świeżo przekopaną glebę i trawę ,
świadczący o rzuceniu czaru. Madelaine wykonała gwałtowny ruch rękoma – rozrzuciła
je na boki, a całą twierdzą zatrzęsło. Z sufitu posypały się drobne kamyki, a
niektóre ze stopni obsunęły się. W wyniku nagłego ruchu budowli Szira oraz
Sanako straciły równowagę i poleciały przed siebie, obijając sobie nagie kolana
oraz łokcie.
- Myślałyście,
że dostaniecie się na górę bez przeszkód? Srogo się pomyliłyście – prychnęła
lekceważąco Madelaine, skrzyżowawszy ramiona na piersi.
- Dostaniemy się
do Leony za wszelką cenę – mruknęła Sanako, mrużąc gniewnie brwi.
Quaneku szepnęła
coś do ucha swej towarzyszki, a dziewczyna uśmiechnęła się chytrze. Uniosła
spojrzenie swych ciemnych jak noc oczu i obdarowała nim przeciwniczki.
Podniosła dłonie, aby utworzyć przed nimi ścianę ognia, aczkolwiek coś odebrało
jej umiejętności i otępiło zmysły.
- Co jest? –
mruknęła cicho, spoglądając na swoje smukłe palce.
- Zablokowałam
twoją moc, teraz nie możesz nic zrobić – oznajmiła Sanako, podpierając się na
ramieniu Sziry. Częste używanie magii wyczerpało ją.
- Twa moc nie
jest silniejsza od mojej! – wykrzyknęła rozwścieczona Madelaine i z impetem tupnęła
w kamienny stopień, który, naruszony wcześniej przez trzęsienie, pękł pod uderzeniem.
Posypały się kolejne kamienie ze schodów. Kilka rozstąpiło się pod stopami
Quaneku, która straciła równowagę i poleciała w dół. Opadając na kamienną
posadzkę, uderzyła potylicą w ostry kamień. Na szarawym odłamku pojawiły się
strużki ciemnej krwi, wypływające z ciała Quaneku. Od ścian wieży odbił się
rozpaczliwy krzyk Madelaine, gdy tylko ta zauważyła towarzyszkę leżącą
bezwładnie u stóp schodów. Dziewczyna rozłożyła swe czarna skrzydła pełne atramentowych
piór i po krótkim locie wylądowała przy rannej Quaneku.
Szira
przez chwilę spoglądała na Madelaine, której łzy obficie spływały po policzku,
jednakże Sanako szturchnęła ją w ramię. Elfka przeniosła uwagę na czarodziejkę,
która otrzepała spódniczkę z malutkich kamyczków.
- Mamy wolną
drogę, musimy czym szybciej dotrzeć do Leony – powiedziała, spoglądając ku
górze. Szira pokiwała głową na znak zgody i zaczęła wspinać się po schodach. Podczas
wędrówki w górę, Szira zauważyła, że jej towarzyszka kuleje na jedną nogę oraz
kurczowo zaciska palce na ramieniu, gdzie na koszuli widnieje szkarłatna plama.
- Sanako, co ci
się stało? – spytała, marszcząc brwi.
- Wszystko w porządku
– odpowiedziała czarodziejka, uśmiechając się uspokajająco. - Już tak mało
dzieli nas od skończenia tego wszystkiego.
Szira
przytaknęła i nie odezwała się już ani słowem, aczkolwiek co jakiś czas
spoglądała kontrolnie na czarodziejkę, która nagle zatrważająco pobladła. Elfka
obawiała się o jej zdrowie, choć wiedziała, że dziewczyna jest silna i nie
podda się bez walki.
Po
niedługiej wspinaczce dziewczyny znalazły się przed wysokimi, masywnymi
drzwiami, które były zakończone złoconym łukiem. Duża klamka, w kształcie
liścia wiązu lśniła w promieniach słońca, wpadających poprzez małą szczelinę w
murze. Szira i Sanako spojrzały na siebie wymownie, a następnie obie nacisnęły
na pozłacaną klamkę. Automatycznie jakaś siła odepchnęła je do tyłu, dziewczyny
boleśnie obiły się o ścianę. Tajemnicze znaki, wyżłobione w drewnie, wypełniły
się złotą barwą, a wokół drzwi pojawiła się migotliwa aura.
Szira
podniosła się z cichym stęknięciem, natomiast Sanako podparła się dłońmi o
wilgotną posadzkę, a następnie uniosła się ostrożnie, uważając na zranioną
kostkę.
- Drzwi są
bronione zaklęciem. To było do przewidzenia – sapnęła, obejmując ramieniem
brzuch. Na jej czole perliły się pojedyncze kropelki potu, co zaniepokoiło
Szirę.
- Dasz radę je
złamać? – spytała, spoglądając na Sanako niepewnie.
Czarodziejka pokiwała w odpowiedzi głową, powoli podchodząc do lśniących drzwi. Wysunęła jedną z dłoni przed siebie, a następnie przymknęła powieki. Jej spierzchnięte wargi zaczęły się poruszać, gdy dziewczyna zaczęła wypowiadać słowa w tylko sobie znanym języku. Podczas cichego szeptania, przyłożyła dłoń do drewnianej powierzchni i opuszką palca zaczęła wodzić wzdłuż pozłacanych linii zawiłych znaków.
Czarodziejka pokiwała w odpowiedzi głową, powoli podchodząc do lśniących drzwi. Wysunęła jedną z dłoni przed siebie, a następnie przymknęła powieki. Jej spierzchnięte wargi zaczęły się poruszać, gdy dziewczyna zaczęła wypowiadać słowa w tylko sobie znanym języku. Podczas cichego szeptania, przyłożyła dłoń do drewnianej powierzchni i opuszką palca zaczęła wodzić wzdłuż pozłacanych linii zawiłych znaków.
- Już –
powiedziała, gdy aura wokół drzwi zniknęła, a dziwna złotawa barwa została
zastąpiona przez najczystszą biel.
Szira niepewnie
podeszła do wrót, naciskając ostrożnie na klamkę. Dziewczyny usłyszały ciche
skrzypnięcie, a następnie drzwi uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem.
- Chyba nam się
udało – mruknęła elfka, a jej ciało ogarnął nadzwyczajny chłód.
- Oczywiście, że
się udało – odezwał się głos z głębi pomieszczenia aksamitny, aczkolwiek zimny
jak lód, głos.
- Leona –
powiedziała Sanako, gdy drzwi stanęły otworem, a one zauważyły postać majaczącą
na tle dużego okna.
Kobieta
o kręconych włosach stała pewnie, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Na jej
ustach widniał szyderczy uśmieszek, a w oczach czaił się błysk nienawiści.
Długa suknia, w kolorze ciemnej purpury, ciągnęła się aż do ziemi,
pozostawiając odkrytą jedynie jedną nogę. Kobieta nosiła gruby, skórzany pas z
wizerunek lwa. Leona rozłożyła ramiona, czemu towarzyszył cichy szelest, gdy
jej szerokie rękawy otarły się o siebie.
- Kogo my tu
mamy – Leona spojrzała badawczo na młodą czarodziejkę, która zaciskała pięści. -
Sanako, moja uczennica!
- Już nią nie
jestem – głos zabrzmiał niezwykle twardo, odbijając się echem od ceglanych
murów.
- Zdradziłaś
mnie – powiedziała kobieta z wyrzutem, postępując krok w ich kierunku. -
Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?
-
Ponieważ spotkałam osoby, które zostały przez ciebie zranione. Usłyszałam o tym,
co zrobiłaś. Wszystkie krzywdy zostały ujawnione. Na mojej drodze pojawiła się
Drago, na którą rzuciłaś czar i okrutnie wykorzystałaś. Twoje przewinienia
zostały odkryte – warknęła i skierowała nienawistne spojrzenie na Leonę, która
stała niewzruszona, nie przejmując się oskarżeniami, które usłyszała. Po chwili
w komnacie rozbrzmiał głośny śmiech, który kobieta próbowała stłumić,
przykładając dłoń do ust.
- Przepraszam,
ale rozbawiły mnie twoje oskarżenia – zaśmiała się, ocierając z kącika oka
wyimaginowaną łzę. - Smoki, elfy czy inne stworzenia nie są dla mnie ważne. Nic
nie znaczą w tym wymiarze. Chciałam zniszczyć ich światy, abym mogła królować w
swoim, trzecim. Wtedy byłabym jedyną władczynią i nikt nie zagrażałby mojej potędze.
Wszyscy byliby mi posłuszni – bezmózgie kreatury, które byłyby moimi sługami,
nie sprzeciwiającymi się żadnemu rozkazowi. Byliby na każde moje zawołanie,
cały świat leżałby u moich stóp! Nie musiałabym nawet z nimi przebywać, aby
wydawać im polecenia. Każdy miałby wykonaną specjalną czartarę, abym mogła się
z nimi porozumiewać na odległość. Moi aktualni podwładni również takie mają i
doskonale się sprawują! Podczas gdy Leona snuła plany na temat swojej
przyszłości, Sanako poczęła skupiać resztki swojej mocy w dłoniach. Wiedziała,
że jej organizm jest wyczerpany i w pewnym momencie może odmówić posłuszeństwa,
jednakże miała nadzieję, że wytrzyma jeszcze jeden, ostatni atak. Wysunęła
dłonie przed siebie, wykorzystując chwilowe rozkojarzenie Leony i wymierzyła w jej
kierunku pocisk mocy. Niebieska strzała przemknęła przez komnatę z zawrotną
prędkością i Sanako miała nadzieję, iż w końcu jej się uda, ale Leona w
ostatniej chwili wytworzyła wokół siebie barierę ochronną, odbijając pocisk.
Sanako
nie zdążyła zareagować i powracająca strzała ugodziła ją nieopodal serca.
Dziewczyna opadła na kolana, przyciskając dłonie do rany. Chciała zniwelować
cierpienie, jednak resztki mocy jakie miała, przeznaczyła na pocisk. Zakręciło
jej się w głowie, a następnie opadła do tyłu, uderzając twardo w posadzkę.
Po
komnacie przeszedł głuchy huk. Szira widząc leżącą na kafelkach przyjaciółkę, poczuła
wzbierającą złość. Zacisnęła dłonie w pięści, przenosząc swój wzrok na Leonę.
- Ty… - wycedziła
przez zęby, mrużąc gniewnie oczy.
- Słucham? –
Leona z gracją odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy.
- Zapłacisz za
to! – wykrzyknęła elfka i nagle poczuła niewyobrażalne ciepło w okolicy klatki
piersiowej, gdzie ciążył jej naszyjnik, otrzymany od Custosa. Spojrzała na
biżuterię i dostrzegła, iż zaczęła ona delikatnie wibrować. Dreszcz przebiegł jej
po plecach, a zaraz po tym poczuła falę ciepła na całym ciele. Nagle naszyjnik
rozjaśnił pomieszczenie błękitnym światłem, a Leona zakryła oczy ramieniem,
chroniąc oczy przed niezwykłym blaskiem.
Szira powoli
rozłożyła ramiona, czując niewyobrażalną siłę przepływającą poprzez jej żyły,
docierającą do każdego zakamarka ciała. Skrzydełka naszyjnika rozchyliły się, dzięki
czemu wisiorek zaczął emanować jeszcze jaśniejszym światłem…
- Nadszedł twój
koniec, Leono – powiedziała Szira, a jej głos zabrzmiał niezwykle głęboko,
jakby obudziła się w niej jakaś pradawna istota, która objęła panowanie nad jej
ciałem. Elfka wysunęła dłonie przed siebie i nagle po komnacie przeszedł
podmuch powietrza, który rozwichrzył włosy Sziry oraz zatrzepotał szerokimi
rękawami Leony. Kobieta chciała w jakiś sposób zapanować nad mocą elfki,
jednakże była ona o wiele silniejsza od zdolności magicznych samej mistrzyni.
Szira
wykonała gwałtowny ruch dłońmi, a Leona, niczym szmaciana lalka, została
pchnięta poprzez nieokreśloną siłę na meble znajdujące się za nią. Głuchy jęk
rozniósł się po komnacie, gdy ciało mistrzyni obiło się boleśnie o regały z
grubymi księgami. Dwa ze spadających tomów uderzyły Leonę w głowę. Elfka
natomiast wykonała parę skomplikowanych ruchów, magicznymi sznurami związując
Leonę.
- Co ty
zrobiłaś?! – wysyczała oszołomiona uderzeniami. O jakimkolwiek poluzowaniu magicznych
więzów nie było mowy.
- To koniec
twojego panowania, Leono – przemówiła Szira, a następnie subtelnie machnęła
dłonią.
Na
środku komnaty znikąd pojawił się portal, skrzący się niebieskawą poświatą. Z
każdą kolejną sekundą rósł, aż w końcu otworzył się całkowicie, ukazując
spalone kikuty drzew oraz zaniedbaną ziemię, z której wyrastały różne,
koszmarnie wyglądające rośliny. Portal mógł pokazywać tylko jedno. Świat elfów.
- Nie, nie
zrobisz tego! – wykrzyknęła Leona, a w jej oczach czaił się błysk szaleńczego
strachu.
Shira zmrużyła
oczy, spoglądając na mistrzynię, która wyglądała niezwykle żałośnie, wijąc się
w niewidzialnych więzach.
- Skończysz w
świecie, który zniszczyłaś doszczętnie – wypowiedziała, a następnie jednym,
szybkim ruchem przesunęła ciało Leony w stronę portalu.
- Nie, błagam!
Oszczędź mnie!
- Nie ma dla
ciebie ratunku, Leono. Zło całkowicie zawładnęło twoim sercem. Żegnaj –
powiedziała i wykonała gwałtowny ruch dłonią.
Postać mistrzyni
zamajaczyła na tle zniszczonego świata, po czym kobieta wpadła w odmęty
wiecznego nieszczęścia. Jej głośny krzyk rozbrzmiewał w komnacie, dopóki portal
nie zniknął, zamykając Leonę w doszczętnie zniszczonym świecie elfów.
Szira
stała przez chwilę oszołomiona. Jej naszyjnik przestał pulsować, oślepiające
światło zniknęło, a chłodny podmuch wiatru przestał bawić się jej włosami. Cisza
po burzy…
Elfka
opadła na kolana, zupełnie pozbawiona siły i zaczęła łapczywie pobierać
powietrze do płuc. Nie wierzyła, że to już koniec. Nie mogła zrozumieć tego wszystkiego,
co przed chwilą miało miejsce.
Cichy
jęk dotarł do jej uszu, co zmusiło dziewczynę do rozejrzenia się po komnacie.
Dopiero w tym momencie przypomniała sobie o rannej Sanako, która opierała się o
jedną ze ścian, trzymając się za brzuch.
- Sanako! – wykrzyknęła Szira i zerwała się z podłogi, co zaowocowało zawrotami głowy, jednakże elfka nie zwróciła na to i czym prędzej znalazła się przy swojej przyjaciółce. Czarodziejka uniosła wzrok, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Sanako! – wykrzyknęła Szira i zerwała się z podłogi, co zaowocowało zawrotami głowy, jednakże elfka nie zwróciła na to i czym prędzej znalazła się przy swojej przyjaciółce. Czarodziejka uniosła wzrok, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Już po
wszystkim, co? – spytała, ostrożnie odgarniając mokre kosmyki z swojej twarzy.
- Tak, Sanako,
udało się nam – powiedziała Shira, a w jej oczach zebrały się łzy. Nie
wiedziała czy płacze ze szczęścia, czy może niepewności co do stanu swojej
towarzyszki.
- Teraz wszystko
będzie dobrze – mruknęła czarodziejka, przymykając powieki i odchylając głowę.
Oddychała ciężko, jednakże na jej ustach nadal widniał delikatny uśmiech. Udało
się im. Pokonały Leonę, która była zagrożeniem dla całego świata. Stanęły razem
do boju, łącząc swoje siły, dzięki czemu wygrały tę ciężką walkę. Nie udałoby
im się to, gdyby nie współpraca niezwykle utalentowanych osób.
- Zbudujemy nowy
świat, Sanako. – wyszeptała Szira.
***
Na
zewnątrz wieży żołnierze Leony albo pierzchali wyczuwając brak opieki swojej
mrocznej pani, albo też budzili się z letargu – tak jak było to ze Skingiem.
Członkowie Drużyny Dobra również czuli, że to koniec ich zmagań. Rozgrzana
walką Drago jeszcze przez kilka chwil goniła uciekinierów, potem wzbiła się w
powietrze i z radości wykonała kilka powietrznych ewolucji. Jej ryk zwycięstwa
słychać było daleko za lasami i górami. Na niebie zza chmur wyszło słońce, a
jego promienie przyśpieszyły powrót pobliskiej przyrody do dawnej, normalnej
postaci.
Pół
roku później resztki wieży runęły wśród obłoków kurzu, a dawniej przeklęte
miejsce stało się pierwszą w okolicy siedzibą wysokich elfów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)